''Przeklęta'' - skończona

Rozdział number 1


Był już  ranek. Przez zasłony wpadały promienie słoneczne. Pokręciłam się  trochę na łóżku, ale uznałam, że i tak już  nie  zasnę więc wstałam. Podeszłam do okna i odsłoniłam zasłony. Ujrzałam to co zawsze błękitny ocean i ludzi na spacerach z psami po plaży. Otóż mieszkałam w domku jednorodzinnym w San Diego. Nie powiedziałabym, że jesteśmy „obrzydliwie” bogaci, że mieszkamy nad oceanem po prostu moja mama dostała dom w spadku po babci. Niestety nigdy jej nie poznałam, chociaż chciałam, ale rodzice zawsze znajdywali jakąś wymówkę żeby jej nie odwiedzić. Nie znałam powodu ich zachowania, ale nie chciałam wnikać... Nagle do pokoju wbiegł mój mały brat Ivan:
- Melody!! Zaraz śniadanie!! – powiedział skacząc po moim łóżku.
-Dobrze, a teraz złaź z tego!! – krzyknęłam próbując go złapać. Udało mi się go dorwać i wyrzucić z pokoju. „Ach ten dzieciak” – pomyślałam. Następnie weszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w moje ulubione  turkusowe  shorty i bluzkę w kropki. Zeszłam po schodach i zajęłam miejsce przy stole naprzeciwko mojego taty. Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech, to był nasz znak na powitanie. Gdy mama chciała mu nałożyć naleśniki, oczywiście nie było widać jego talerza, ponieważ był pod stertą projektów. Mój tata był architektem. Gdy tylko dostanie zlecenie oddaje się mu całkowicie .
-Andrew, czy byłbyś  tak uprzejmy i posprzątał te papiery? – zapytała mama z oburzeniem.
-Och! Przepraszam kochanie, po prostu to zlecenie jest dla mnie bardzo ważne…
-Rozumiem, ale może na chwilę  o nim zapomnij i zjedz z nami śniadanie jak na normalnego człowieka przystało.
Wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy.
-Poczekaj! Pomogę Ci! – krzyknęłam i wstałam od stołu. Razem pozbieraliśmy wszystko i zanieśliśmy do gabinetu taty, następnie wróciliśmy i zajęliśmy z powrotem nasze miejsca.
-Dziękuje za pomoc Melody. – powiedział
-Nie ma za co! – odrzekłam z uśmiechem.
W końcu wszyscy siedzieliśmy przy stole. Oczywiście mój brat zjadł najwięcej naleśników, a nawet zaczął podjadać moje! Moja mama na szczęście go uspokoiła i kazała wyjść z Laylą na spacer. Szybko odszedł od stołu i wyszedł przez drzwi prowadzące na taras. Popatrzyłam trochę jak odchodzi, aż zniknął mi z oczu.
-A Melody zapomniałam Ci powiedzieć, że Angelique dzwoniła gdy spałaś kazała ci przekazać, że przyjdzie o 12. – powiedziała mama kierując wzrok na mnie.
-Ok, a która jest teraz godzina? – spytałam.
-11:50.
Szybko odeszłam od stołu, podziękowałam i poszłam do pokoju się przygotować. Wzięłam moją żółtą torebkę i zapakowałam do niej telefon i  klucze. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i zobaczyłam Angelique. Uściskałyśmy się na powitanie. Jak zawsze wyglądała ślicznie. Jej blond włosy tym razem były upięte w kok. Miała na sobie swój ulubiony sweterek z czarnym serduszkiem, czarne shorty i swoje białe Conversy.
-No hej! Gotowa? – spytała z radością w swych złotych oczach.
-Tak chodźmy! – odpowiedziałam.
Szybko pożegnałam się  z mamą  i tatą, a następnie wyszłam z Angi. Szłyśmy jakieś 5 minut, aż straciłam z oczu mój dom.
-A więc o co chodzi? – spytałam.
-Wiesz…wczoraj było zakończenie roku i pomyślałam, że mogłybyśmy wybrać się razem naszą paczką do Rexburg’a w Idaho. W końcu Jason ma tam rodzinę. Moglibyśmy odwiedzić także Park Narodowy Yellowstone, który zawsze chciałaś zobaczyć…
-Z chęcią, a kto dokładnie by jechał?- spytałam
-Ty, ja, Nathalie, Jason, Josh, Milly, Noah i twój Ethan – powiedziała puszczając do mnie oko.
-Już nie mój…
-Jak to?! Przecież była z Was tak ładna para… - powiedziała już poważniejszym tonem.
-Zdarza się…
-Ale co się stało?
-Różnica zdań, cóż… tak już bywa – westchnęłam.
-To chcesz, żeby pojechał z nami? – spytała.
-Może jechać…to, że się rozstaliśmy nie oznacza, że nie jesteśmy przyjaciółmi.
Zrobiłyśmy kółko i doszłyśmy z powrotem do mojego domu.
-Ok, to spytaj się rodziców i zadzwoń jeśli by się zgodzili. – powiedziała moja przyjaciółka.
-Okey – odpowiedziałam i uściskałam Angi na pożegnanie.
Gdy weszłam do domu pobiegłam prosto do mojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i…rozpłakałam
 się.











Rozdział number 2

Nie dałam już rady, wszystkie wspomnienia i uczucia tamtego wieczoru wróciły w jednej chwili. Nie mogłam dalej  tłumić tych wszystkich emocji. Gdy tak leżałam twarzą w poduszce czułam jak robi się coraz bardziej wilgotna od moich łez, usłyszałam kroki na schodach. Nagle ktoś otworzył drzwi. Była to moja mama. Ostrożnie podeszła do mojego łóżka, usiadła na nim i zbliżyła się aby mnie przytulić. Nie musiałam nic mówić, ponieważ rozumiała mnie doskonale, gdyż w końcu też kiedyś była nastolatką…

-Przepraszam, nie mogłam w sobie tego dłużej tłumić…- powiedziałam cała zapłakana.

-Ciiii…- powiedziała zatykając mi usta palcami – Nie musisz przepraszać, to nie była twoja wina…

Rozmawiałyśmy jeszcze z godzinę, aż w pełni się uspokoiłam. Gdy moja mama już wychodziła jeszcze raz mnie przytuliła i powtórzyła, że to nie była moja wina, lecz ja wiedziałam, że to ja zawiniłam…Uczestniczyłam w tym i nie mogłam zaprzeczyć. Wydarzenie przez które cały czas chodzę przygnębiona miało miejsce na ognisku u Josh'a. Była wtedy cała nasza paczka. Jak zawsze przyszłam z Ethan'em. Bawiliśmy się świetnie dopóki Josh nie zaczął mnie podrywać. Nawet nie zorientowałam się kiedy ja i on zaczęliśmy się całować. Właśnie przez to zerwaliśmy z Ethan'em, gdyż był on świadkiem całego zdarzenia. Nikt spoza naszej trójki nie wiedział co zaszło na tej imprezie. Nawet moje najlepsze przyjaciółki...Od tamtej chwili zawsze czuje się niezręcznie w jego towarzystwie...Jak tylko teraz pomyśle o tym łzy napływają mi do oczu. Ciągle tęskniłam za Ethan'em, za tym jak mnie obejmował swoimi silnymi ramionami i całował...W końcu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Mama uśmiechnęła się do mnie i powiedziała abym zajęła miejsce przy stole bo za chwilę będzie obiad.

-Nie jestem głodna...- odpowiedziałam. Właśnie w tym momencie wszedł mój tata.

-Jak to?! Chcesz się zagłodzić na śmierć?! - wtrącił z oburzeniem.

-Nic mi się nie stanie jak nie zjem jednego posiłku - odpowiedziałam. Tym bardziej, że czułam jeszcze naleśniki ze śniadania...

Tata chciał jeszcze coś powiedzieć, ale mama mu przeszkodziła.

-Jak chcesz to nie jedz - powiedziała z uśmiechem.

-Dziękuję. Może przejdę się trochę po plaży - odpowiedziałam.

-Tylko wróć przed zmrokiem.

-Dobrze!! - krzyknęłam wychodząc.

Włóczyłam się samotnie po plaży jakieś 2 godziny myśląc o różnych sprawach...Ethanie, moich rodzicach, spadku babci, moim nienormalnym bracie, aż w końcu przypomniał a mi się propozycja Angelique o wyjeżdzie Rexburg'a i, że miałam dać jej znać czy rodzice się zgadzają. Szybko wróciłam do domu. Na szczęście zastałam ich przy stole rozmawiających o czymś.

-Już wróciłaś? - spytał tata.

-Minęły 2 godziny...- odpowiedziałam.

-Naprawdę? Jak ten czas szybko leci... No cóż muszę wrócić do pracy - powiedział tata. Chciał wstać, lecz zagrodziłam mu drogę.

-Melody! Co ty robisz? - spytał.

-Muszę z wami porozmawiać.

-O czym? - spytała ze zmartwiona miną mama.

-Jakby wam to powiedzieć...Angelique zaproponowała abym ja, Nathalie, Jason, Josh, Milly, Noah i Ethan pojechali na wakacje do rodziny Jason'a w Rexburg'u i...

-Ethan też? - spytała mama.

-Tak... - odpowiedziałam smutnym tonem.

-A dlaczegoż to Ethan miałby nie jechać? - spytał tata całkowicie zdezorientowany.

-Andrew, nasza córka niestety zakończyła swój związek z Ethanem...

-Dlaczego ja nic o tym nie wiem??!!

-Bo byłeś zbyt zajęty nowym zleceniem, aby zauważyć, że nasza córka ma problemy sercowe...

-Ohh...

-Dosyć!! - krzyknęłam - Nie rozmawiajmy już o tym!

-Ale jak mamy o tym nie rozmawiać skoro dopiero co się o tym dowiedziałem!! - krzyknął z oburzeniem tata.

-Opowiem ci później przy...

-Naprawdę,  czy moglibyście mi w końcu powiedzieć czy mogę jechać czy nie? - wtrąciłam

-Cóż, skoro będziecie pod opieką kilku osób dorosłych to... mogę się na to zgodzić - powiedziała mama. - A ty Andrew?

-Skoro ty się zgodziłaś no to ja też muszę...

-Dziękuję!! - krzyknęłam ściskając ich z radości.

-Ale macie nie robić głupich rzeczy! - powiedział tata.

-Dobrze.

Pocałowałam jeszcze rodziców w policzki i pobiegłam na górę aby zadzwonić do Angi.

-No hej! I co zgodzili się? - spytała.

-Tak! - krzyknęłam z radością do słuchawki.

-To super, ale proszę cię nie krzycz więcej. Będziemy wyjeżdżać za dwa dni, dwoma autami.

-Okey.

-Muszę kończyć. Love you.

-Pa.

Odłożyłam telefon na nocną półkę, przebrałam się w piżamę i zasnęłam.









Rozdział number 3

To był znów ten sam sen…Stałam nad przepaścią i zastanawiałam się czy skoczyć, gdy „to coś” znów się pojawiło. Wysoka postać ubrana w podarte, czarne szaty wlepiała swój wzrok w moją postać. Nagle zaczęła się do mnie zbliżać po drodze zamieniając wszystko w ruinę.

- Mellloodyy… – powiedziała zjawa skrzeczącym głosem – musisz…uciekać…jesteś…w…nie..

I właśnie w tym momencie mój brat wskoczył na moje łóżko i zaczął krzyczeć:

-Melody!! Nathalie po ciebie przyszła!!!

- Co? Nathalie? – spytałam lekko oniemiała.

- Tak, miałyście podobno iść pobiegać.

- O nie! Zapomniałam!

Odepchnęłam brata i szybko weszłam do łazienki się przebrać. Następnie zeszłam na dół i zobaczyłam siedzącą przy stole moją mamę z Nathalie. Jej długie, falowane włosy były tym razem upięte w koński ogon. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się i wstała. Miała na sobie swój turkusowy dres i białą bluzkę na ramiączka.

- Bardzo cię przepraszam, ale znów mi się śnił ten koszmar…- powiedziałam przepraszającym tonem.

- Znowu on? – spytała.

- Tak, niestety…

- Spróbuj o nim zapomnieć…a teraz idziemy pobiegać?

- Jasne!

Wyszłyśmy razem przez taras na plażę i zaczęłyśmy biegać. Zrobiłyśmy pare kółek i wróciłyśmy z powrotem.

- Cieszysz się z tego wyjazdu? – spytała.

- Tak…będzie fajnie… - odpowiedziałam z niesłyszalnym smutkiem. Oczywiście Nathalie zauważyła, że coś jest nie tak.

- To przez Ethana? Słyszałam od Angelique o tym, że zerwaliście…przykro mi.

- Niepotrzebnie to kiedyś i tak musiało nastąpić…Dobrze, że teraz. Pomyśl co by było gdybym wyszła za niego za mąż… - próbowałam jakoś rozśmieszyć Nat, ale nadal trzymała tą swoją poważną minę.

- Na pewno wszystko ok?

- Tak, o nic się nie martw…

Gdy weszłyśmy do domu moja mama już szykowała obiad. Oczywiście Nat znalazła kolejną wymówkę żeby nie jeść z nami obiadu, więc pożegnałam się z nią i sama poszłam zjeść. Po posiłku poszłam do pokoju się spakować. Po godzinie byłam gotowa, wyszłam z bagażami przed dom i czekałam z rodzicami. Dwadzieścia minut później pojawiły się dwa samochody. W jednym siedzieli: Noah, Milly, Nathalie i Josh, zaś w drugim Angelique, Jason i Ethan.

- Szybciej Mely! Pakuj się! – krzyknął Jason.

Ucałowałam rodziców i brata następnie zapakowałam się do samochodu Jasona i usiadłam obok Angi. Pomachałam do rodziny i odjechaliśmy. Podróż trwała 15 godzin z przerwami. Gdy dojechaliśmy powitała nas rodzina Jason’a. Jego ciotka Susan to dosyć wysoka szczupła brunetka tak samo jak Jason. Jego wujka nie było akurat w domu gdyż był w pracy. Oczywiście jego babcia jak nas tylko zobaczyła zaczęła krzyczeć jak nas rodzice karmią, cytuję: „sama z was skóra i kości!! Zobaczycie ja już was nakarmię!”. Ach kochana babcia… Wchodząc do domu z bagażami zauważyłam nieśmiało chowającą pod stołem małą dziewczynkę.

- Diana, przywitaj się z gośćmi ! – krzyknęła ciocia Susan.

Dziewczynka wyszła spod stołu. Była ubrana w letnią kwiecistą sukienkę. Była bardzo ładna. Miała duże niebieskie oczy i brązowe włosy opadające na jej ramiona.

- Dzień dobry…- powiedziała lekko przestraszonym głosikiem.

- Cześć!! – krzyknęliśmy wszyscy razem.

Jason podszedł do swojej kuzynki, schylił się i ją przytulił. To było słodkie jak bardzo kocha Dianę. Był jedynakiem, więc gdy zawsze wracał od swojej rodziny w Rexburgu najwięcej gadał o czasie, który spędził właśnie z nią. Następnie Susan przydzieliła nam pokoje. Ja mieszkałam z Ethan’em, Agelique i Noah, zaś Nat, Milly, Jason i Josh mieszkali w pokoju obok. Po obiedzie postanowiliśmy rozejrzeć się trochę po okolicy. Odwiedziliśmy parę sklepów kupując parę paczek Lays’ów, Coca – Colę, Mountain Dew i moje ulubione żelki. Następnie przeszliśmy się kawałek i usiedliśmy nad jeziorem. Gdy reszta siedziała, ja postanowiłam się przejść. Nagle usłyszałam, że ktoś za mną biegnie. Odwróciłam się i zobaczyłam Ethana…

- Hej ! – powiedział dysząc.

- Hej, może lepiej by było gdybyś usiadł? Co? – spytałam.

- Nie, już mi lepiej – powiedział z uśmiechem.

Nie wiem czemu, ale poczułam, że moje serce zaczęło szybciej bić. Jego uśmiech zawsze tak na mnie działał…

- Chciałem z tobą porozmawiać…- powiedział zbliżając się do mnie.

Wiedziałam o czym będzie chciał gadać…

- Ethan… ja naprawdę nie chciałam…- czułam jak łzy napływają mi do oczu – Nie wiem jak to się stało…naprawdę nie chciałam…naprawdę!

Rozpłakałam się, nie mogłam nad sobą zapanować…czułam się okropnie, aż w pewnym momencie Ethan mocno mnie przytulił. Staliśmy tak do czasu, aż się nie uspokoiłam. Gdy było już lepiej Ethan podniósł moją głowę i mnie pocałował. Poczułam motyle w brzuchu. Nagle zza krzaków wyszła Milly.

- Przepraszam, że wam przepraszam moje kochane gołąbeczki, ale musimy już iść – powiedziała z uśmiechem na twarzy.

Razem z Ethan’em zaczęliśmy się śmiać. Wracając do reszty Ethan złapał mnie za rękę. Oczywiście Angi to zauważyła i później zasypywała mnie mnóstwem pytań. Gdy wróciliśmy do domu czekała na nas kolacja. Wszyscy szybko zjedliśmy i poszliśmy do pokojów.

- Czyli znów jesteście razem? – spytała Angi.

- Chyba tak, sama nie wiem… - odpowiedziałam.

- Oczywiście, że jesteście!! Słuchaj się mnie, sama wiesz, że jestem specem od związków! – wtrącił Noah z szerokim uśmiechem.

Razem z Angi wybuchnęłyśmy śmiechem. Następnie wszyscy po kolei wchodziliśmy do łazienki i położyliśmy się spać. Gdy już zasypialiśmy usłyszeliśmy coś za oknem. Podeszłam do niego i ujrzałam…

 







Rozdział number 4


Ujrzałam ją. Tą samą zjawę z mojego snu, była tak samo ubrana w czarny obdarty płaszcz z kapturem. Wyglądała jakby ukrywała coś przed sobą. Miałam rację…w pewnym momencie zza niej wyłonił się blady mężczyzna nie wyglądający na „zdrowego”. Jego oczy patrzyły oniemiałym wzrokiem przed siebie, na jego koszulce widniały świeże ślady krwi, a na nogach miał liczne zadrapania tak jakby uciekał przez różne gęstwiny. Nagle jego wzrok skierował się na mnie. Zjawa zauważyła zainteresowanie tego człowieka moją osobą w oknie. Odrzuciła walczącego ze śmiercią mężczyznę i odwróciła się do mnie. Gdy nasze spojrzenia spotkały się poczułam dreszcz przerażenia. Szybko cofnęłam się od okna i potknęłam o leżącą na podłodze lalkę Diany. Na szczęście zanim zdążyłam wylądować na podłodze złapał mnie Noah.
- Hej! Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha! Nic ci nie jest?! – spytał zmartwiony chłopak.
- N-nawet nie wiem jak-k to powiedzieć…to była ona, ta zjawa z mojego snu! – odpowiedziałam. Reszta szybko podeszła do okna, lecz nic nie ujrzała. Nie było już tam ani zjawy, ani tego biednego mężczyzny.
- Jesteś pewna, że nie miałaś zwid? Tam nic nie ma – powiedziała Angi.
- Widziałam wyraźnie! Ona tam była, tak jak ten facet!! – wykrzyknęłam, wstając z pomocą Noah.
- Wiecie co, może zostawmy tą sprawę na jutro, powiemy o tym reszcie, a dziś wszyscy jesteśmy zmęczeni i proponuję iść w końcu spać – zaproponował Ethan.
- Okey – wszyscy jak jeden mąż zgodziliśmy się. Po chwili każdy już leżał w swoim łóżku.

***

Kolejny raz miałam ten sam koszmar. Ta sama istota powtarzająca, że jestem w niebezpieczeństwie i, że muszę uciekać, lecz nagle pojawił się on mężczyzna którego wczoraj wieczorem widziałam przez okno. Ciągle krzyczał, aby mu pomóc, ale ja nie mogłam się ruszyć choćbym nie wiem jak bardzo chciała nie mogłam. Stał przed nią, a ona zaczęła wysysać z niego życie. Im dłużej to robiła tym bardziej ten mężczyzna zaczął się starzeć. Udało mi się ruszyć i zaczęłam na nich biec, chciałam pomóc, lecz zjawa puściła swą ofiarę i złapała mnie, czułam jak zaczyna to robić, wysysać moją młodość, życie, czułam jak się starzeje. Szarpałam się z całych sił, ale to nic nie dawało, w końcu nie dałam już rady i było mi wszystko jedno co zrobi, czułam że umieram, gdy nagle…obudziłam się. Byłam cała spocona, wszyscy jeszcze spali, gdy spojrzałam na zegar zauważyłam, że jest dopiero 2 w nocy. Postanowiłam zejść do kuchni, bo zaschło mi w gardle. Gdy schodziłam po schodach zauważyłam światło palące się w pomieszczeniu do którego zmierzałam. Zeszłam ostrożnie po ostatnich stopniach i wyjrzałam zza rogu kto czai się w kuchni. Był to Josh. „Tylko jego osoby było mi teraz trzeba” – pomyślałam i weszłam do kuchni pewnym krokiem.
- Ty też nie możesz spać? – spytałam.
- Tak, miałem koszmar i musiałem się napić . A ty czemu nie śpisz?– spytał zaspany.
- Z tego samego powodu…
- Widze, że coś nas jednak łączy – uśmiechnął się szeroko – oboje mamy kłopotliwe sny.
- Taa – odpowiedziałam z nutką irytacji.
Nastało milczenie. Podeszłam do szafki i wyjęłam szklankę  po czym napełniłam ją wodą do pełna.
Wychodząc niespodziewanie Josh złapał mnie za rękę i przyciągną do siebie. Nagle jego rozradowana twarz miała już smutniejszy wyraz.
- Chciałem cię jeszcze raz przeprosić za to co się wydarzyło na tamtej imprezie…- powiedział przepraszającym tonem.
- Proszę cię nie wracajmy już do tego…I tak wszystko już się ułożyło – powiedziałam z uśmiechem.
- Czyli między nami wszystko ok?
- Tak – odpowiedziałam po czym zarzuciłam mu ręce na szyje i mocno przytuliłam. Odwzajemnił uścisk. Staliśmy tak jeszcze kilka minut po czym powiedzieliśmy sobie dobranoc i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Leżąc w łóżku, uświadomiłam sobie, że jednak czuje coś do tego idioty, lecz więź między mną a Ethanem jest silniejsza. Rozmyślałam jeszcze o innych rzeczach nim w końcu usnęłam.

***
Promienie słoneczne przedzierały się przez zasłony. Słychać było już jeżdżące na ulicy samochody i starsze panie rozmawiające o poranku z sąsiadkami przez płoty: „Jakie to kwiatki ostatnio zasadziły” lub „Oglądałaś ostatnio ten film z Chuck’iem Norris’em, ale z niego przystojny człowiek”. Poleżałam w łóżku jeszcze kilka minut po czym podeszłam do szafki i wybrałam dżinsowe shorty, białą bokserke, krótką pomarańczową bluzkę i pomarańczowe buty. Wychodząc obejrzałam się jeszcze na śpiących przyjaciół i weszłam do łazienki. Po 30 minutach wyszłam i wróciłam do pokoju. Ethan grzebał w swojej szafce, a Noah i Angi jeszcze spali. Gdy Ethan mnie zauważył podszedł i pocałował mnie w czoło.
- Dzień dobry, jak się spało? – spytał z tym jego słodkim uśmiechem.
- Nawet dobrze, tylko tradycyjnie miałam „ten” koszmar – odpowiedziałam z mniejszym entuzjazmem.
- Co tym razem się wydarzyło? – spytał zmartwiony chłopak.
Opowiedziałam mu cały sen, to co zrobiła zjawa z tym mężczyzną i co zaczęła robić ze mną, że wysysała życie.
- Oj, oglądasz chyba za dużo horrorów Mels – zażartował.
- Przestań! – zdenerwowałam się  –  po tym co się wczoraj wydarzyło naprawdę  zaczynam się bać…
Ethan przytulił mnie na pocieszenie, przy nim zawsze udawało mi się zapominać o problemach, lecz tym razem naprawdę się bałam o siebie i o innych…Co jeśli to co się wczoraj wydarzyło nie było halucynacją? Przecież inni tego nie widzieli…A co z tym biednym mężczyzną? Co ona z nim zrobiła? W tej chwili nasuwało mi się mnóstwo pytań na które nikt nie znał odpowiedzi…Nagle moje rozmyślenia przerwał głos Ethan’a.
- Muszę iść się przebrać zanim zajmą mi łazienkę – powiedział, po czym puścił mnie i wstał.
Wychodząc odwrócił się do mnie i uśmiechnął się po czym zamknął za sobą drzwi. „Jaki on jest cudowny” – pomyślałam. Wzięłam do ręki moją komórkę i spojrzałam na kalendarz. Uświadomiłam sobie, że już jutro jedziemy do głównego punktu naszej wyprawy – parku Yellowstone.









Rozdział 5

Biegłam przed siebie, ocierając oczy z łez. Wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać, a co dopiero zawrócić…Nie mogłam, po prostu nie mogłam…Ostatnie co pamiętam to krzyk Jason’a, abym uciekała, nie chciałam…nie chciałam go zostawić samego, a co dopiero rannego z „nią”. Tak, zjawą czy może koszmarem mojego snu. Znalazła i zaatakowała w najmniej spodziewanym momencie. Musieliśmy się rozdzielić, nie mieliśmy wyboru…nie mogła ścigać nas wszystkich naraz. Wiedziałam, że pójdzie za mną…nie wiem czemu, po prostu wiedziałam, że tak będzie. Jedynym moim celem teraz było dotrzeć z powrotem do chatki.

Kilka godzin wcześniej…

- Jesteś pewien? – spytał już zdenerwowany Jason.
- Tak. Już niedaleko. – powiedział Noah.
- Mówiłeś to samo z godzinę temu…
- Tym razem jestem stuprocentowo pewny. Powinien być już za tym zakrętem. – wskazał zarośniętą drogę, niedaleko nas.
Jason gwałtownie skręcił w lewo, przy okazji przewracając wszystkie nasze bagaże o 360*.
- Cholera jasna! Jason! Uważaj trochę! - skarciła go Angi.
- Przepraszam...ale gdyby Noah powiedział to trochę wcześniej nie musiałbym reagować tak gwałtownie! - odpowiedział z wyrzutem.
- Nie zwalaj na mnie! To ty prowadzisz!
- Ale to ty trzymasz mapę!
- Ach! Nie dacie spać ludziom! Jason skupiłbyś się na prowadzeniu, a Noah z łaski swojej zamknij się! - wtrąciła, niezadowolona Milly.
Wszyscy nagle zamilkli. Jedyne co było słychać to dźwięk silnika obijający się o pozostałe części samochodu i śpiew ptaków dobiegający z wyższych partii lasu. Nie pozostało mi nic innego jak patrzeć przez okno na otaczający nas las. Wszystkie drzewa były ogromne, gdzieniegdzie widać było przeskakujące wiewiórki i siedzące na gałęziach różnokolorowe ptaki. Od zawsze kochałam las, była to dla mnie oaza spokoju w której mogłam pomyśleć i skupić się na ważnych dla mnie sprawach. W pewnym momencie widok zaczął mnie nudzić, a powieki stawały się coraz cięższe. Zapadłam w głęboki sen...


***

Poczułam mocne szarpnięcie za ramię, które wybudziło mnie ze snu. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam Ethan'a
- Co się dzieje?
- Już dojechaliśmy, śpiochu! - powiedział z uśmiechem po czym podał mi rękę, aby pomóc wstać.
Moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa i nie pozwalało wstać z fotela. Byłam bardzo zmęczona, ale w końcu wyszłam z trudem z samochodu. Ku mojemu zdziwieniu domek, w którym mieliśmy nocleg, nie wyglądał tak źle jak myślałam. Widać było, że ściany były świeżo malowane jakimś specyfikiem na drewno, które sprawiało, że błyszczało w słońcu. Na werandzie stała duża wieloosobowa huśtawka. Po drugiej stronie znajdował się mały stolik z trzema plastikowymi krzesłami w odcieniu błękitu. Rośliny doniczkowe tylko dodawały uroku całemu miejscu. Widać było, że właściciel dbał o swoją własność.
- Facet mówił, że klucz znajdziemy pod jedną z doniczek – powiedziała Nat.
Milly podeszła do rośliny najbliżej drzwi, podniosła ją i wyciągnęła pęk kluczy. Dwa długie złotawe klucze i kilka małych srebrnych o różnorodnych kształtach.
- Podobno ten od drzwi to jeden ze złotych - powiedział Jason.
Nat wzięła klucze i włożyła do otworu jeden z dwóch. Nie pasował. Włożyła drugi i wtedy drzwi otworzyły się. Po kolei wszyscy weszliśmy do środka. Od zewnątrz dom nie wydawał się duży, lecz od wewnątrz był ogromny. Pomieszczenie było bardzo przestrzenne. W salonie stała duża skórzana sofa w kolorze jasnego brązu i dwa fotele. Naprzeciwko znajdował się przytulny kominek z wygrawerowanymi słowami Einstein'a „Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia.”
- Mądre słowa - powiedział Josh.
Nawet nie wiem kiedy znalazł się tak blisko mnie. Czułam jego oddech na gołym ramieniu. Odsunęłam się parę centymetrów w bok.
- Wiem...mój dziadek zawsze mi to powtarzał jak byłam mała - odpowiedziałam.
Nic nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i odszedł. „ Dziwne...” - pomyślałam. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, moją uwagę szczególnie skupił samodzielnie zrobiony dyplom „ Dla najlepszego taty na świecie” podpisany przez Jane. Obok na komodzie stały zdjęcia mężczyzny wyglądającego na nie więcej niż trzydzieści pięć lat i małej dziewczynki. „To pewnie Jane...” - pomyślałam biorąc do ręki zdjęcie, na którym mężczyzna trzymał na rękach złotowłosą dziewczynkę, ubraną w zwiewną, różową sukienkę. Zdjęcia były z 1984 roku. Co następne zdjęcie, mężczyzna wyglądał coraz starzej, zaś mała się nie zmieniała, to tak jakby...jakby nie starzała się... Nagle ktoś objął mnie mocno w pasie i podniósł do góry. Zaczęłam nerwowo machać nogami.
- Aua! - krzyknął Ethan opuszczając mnie na ziemię.
Szybko odwróciłam się do niego na pięcie i złapałam za ręce.
- Jejku! Przepraszam! Dobrze wiesz, że mnie nie należy zachodzić od tyłu, staje się nerwowa i nie wiem o co chodzi! - powiedziałam z uśmiechem.
- No tak zapomniałem...
- Proszę cię spójrz na te zdjęcia. Czy nie wydaje ci się, że ta dziewczynka w ogóle nie starzała? - wskazałam palcem na zdjęcia położone na komodzie.
Ethan dokładnie przyjrzał się zdjęciom. Jego mina nie wskazywała na to, że jest na nich coś dziwnego.
- Nic nie widzę. Na każdym zdjęciu wydaje się coraz starsza, a tym bardziej na tym - pokazał mi zdjęcie na którym był ten sam mężczyzna ze złotowłosą dziewczyną, lecz obok nich stała jeszcze dwójka dzieci.
- Nic nie rozumiem...jeszcze przed chwila na każdym z tych zdjęć była mała dziewczynka, a teraz...ach!
- To na pewno przez zmęczenie, lepiej się połóż. Na górze są sypialnie, jeszcze nikt żadnej nie zajął więc będziesz pierwsza.
Uśmiechnął się i ujął dłońmi moją twarz po czym zbliżył się, a nasze usta złączyły się w pocałunku. Odruchowo moje ręce złapały Ethan'a za biodra Tego mi brakowało po tych wszystkich wydarzeniach...miłości i bliskości z jego strony. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie, ale naprawdę byłam zmęczona. Delikatnie odsunęłam się od niego, aby spojrzeć mu w oczy. Jak zawsze jego niebieskie oczy były pełne życia i troski. Uśmiechnęłam się po czym powędrowałam po schodach na górę. Doszłam na sam koniec korytarza i otworzyłam drzwi po prawo. Pokój wydawał się duży. Stały tam dwa łóżka, jedna mała sofa, stary telewizor i duża drewniana szafa. Na ścianach wisiały przeróżne obrazy i fotografie rodzinne. Nie miałam siły ich wszystkich obejrzeć dokładnie, więc tylko rzuciłam na nie okiem i położyłam się na łóżku pod oknem. Gdy tylko moja głowa zetknęła się z poduszką, odleciałam w krainę snu.

***

Byłam w lesie. Nie wiem skąd się tam wzięłam. Miałam na sobie zwiewną, białą sukienkę. Moje nogi były bose. Czułam wszystko co miałam pod nimi. Nagle jakaś ciemna postać mignęła niedaleko mnie. Zaczęłam biec przed siebie. Znów coś mignęło po mojej prawej. Skręciłam w tę stronę, przy okazji przyśpieszając. Nagle to „coś” zatrzymało się jakieś 200 metrów przede mną. Podeszłam kilka kroków bliżej, aby lepiej się przyjrzeć. Istota stała jakby na czterech łapach, lecz nagle coś zaczęło się dziać. Zaczęła wstawać i zamiast zgarbionego czegoś w jej miejscu stanął człowiek. Mogłam jedynie stwierdzić, że był to wysoki mężczyzna o bladej cerze i czarnych jak smoła włosach. Moja ciekawość przerosła strach. Zaczęłam iść w jego kierunku. Gdy zaczął powoli odwracać się...przebudziłam się. Ktoś wszedł do mojego pokoju.

***

Przekręciłam się na drugi bok, aby zobaczyć kto wszedł do pokoju. Lekko otworzyłam oczy i zobaczyłam Angi zbliżającą się do mnie. Zamknęłam z powrotem oczy.
- Co robisz?
- To ty nie śpisz?! - spytała ze zdziwieniem.
- Już nie. Obudziło mnie skrzypienie twoich butów, mam lekki sen - wyjaśniłam.
- Aha. Jason powiedział żeby cię obudzić, bo chcemy się przejść po lesie.
- Ok, tylko się trochę ogarnę i zejdę
- Dobrze. Czekamy - uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Pośpiesznie wstałam i poszłam do łazienki przebrać się w dresy i białą bluzkę na ramiączka z napisem „Smile”. Następnie zeszłam na dół. Wszyscy czekali tylko na mnie, bo oczywiście to ja zawsze się spóźniam. Poszliśmy trochę tą samą drogą co przyjechaliśmy, potem dopiero Noah poprowadził nas w dróżkę między drzewami. Znów czułam spokój i opanowanie, mogłam pomyśleć, tak jak to było gdy byłam młodsza. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Koło mnie nagle pojawił się Ethan. Spojrzałam na niego, a on się uśmiechnął i złapał mnie za rękę. Spletliśmy nasze dłonie. Ogarnęła mnie fala gorąca i bezpieczeństwa. Szliśmy tak kilka minut wsłuchując się w otoczenie, gdy w pewnym momencie usłyszeliśmy krzyk na początku. Ktoś, chyba Josh krzyknął żebyśmy się szybko rozdzielili. Puściłam rękę Ethan'a i pobiegłam w prawo ile sił miałam w nogach. Nie wiedziałam czemu zaczęłam płakać. Po jakimś czasie potknęłam się o coś i runęłam na ziemię. Obolała, z trudem się odwróciłam i zobaczyłam leżącego Jason'a ze zmiażdżoną nogą.
- Melody? - spytał dysząc.
- Tak - odpowiedziałam po czym szybko podczołgałam się do niego.
- Posłuchaj mnie uważnie...- przerwał kaszląc - musisz wrócić do domku. Gdy tam dojdziesz zejdź do piwnicy...znajdziesz tam medalion przedstawiający płonącego wilka. Masz go stamtąd zabrać i uciec jak najdalej, nie zważaj na innych! Klucz jest w mojej prawej kieszeni. Reszty dowiesz się później...o mnie się nie martw wyjdę z tego, a teraz musisz uciekać! Jak najszybciej, słyszysz! Uciekaj! Teraz!
Nadal nie docierały do mnie słowa Jason'a. Szybko sięgnęłam po klucz i go wyjęłam. Wstałam i zaczęłam uciekać, nawet się nie oglądając na rannego przyjaciela. Jedyne o czym teraz myślałam to o medalionie.










Rozdział 6



- Gdzie to było? - mamrotałam pod nosem – biegam po tym lesie od godziny...gdzie się podział ten domek do cholery!
Przedzierałam się przez coraz to większe gęstwiny, aż nagle usłyszałam łamiące się gałązki pod czyimiś krokami niedaleko mnie. Odwróciłam się gwałtownie i wyciągnęłam scyzoryk, który wcześniej schowałam do kieszeni. Zobaczyłam wysokiego bruneta z szarą przepaską na czole. Nie powiem, był przystojny. Koszulka opinała jego ciało, że widać było wszystkie mięśnie. Jego niebieskie oczy patrzyły prosto na wyciągniętą przeze mnie „broń” - jeśli można tak to nazwać...
- Ej! Spokojnie! - krzyknął nieznajomy – uważaj z tym nożykiem!
- Kim jesteś? I skąd się tu wziąłeś? – odpowiedziałam nadal trzymając scyzoryk przed sobą.
- Cóż...może opuścisz to i porozmawiamy normalnie?
- Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś jakimś gwałcicielem, szukającym zagubionych nastolatek w lesie?
- Po pierwsze: nie mam złych intencji, a po drugie: przyszedłem pomóc
- Jak ty możesz mi niby pomóc?
- Jestem przyjacielem Jason'a. Znasz go, prawda?
Pokiwałam twierdząco głową i ostrożnie schowałam scyzoryk do kieszeni z której go wcześniej wyjęłam.
- Znam Jason'a. To chłopak mojej przyjaciółki.
- Wiem. Nazywam się Uriah – wyciągnął do mnie dłoń na przywitanie.
Nieufnie podałam mu dłoń, a on energicznie nią wstrząsną, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie wiem czemu poczułam falę ciepła przebiegającą przez moje ciało. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jason mówił coś o medalionie z wilkiem. Wiesz o co mu chodziło?
- Tak jest to ważny talizman, ale nie martw się już o to. Gdy ty błąkałaś się po lesie, moja grupa znalazła Jason'a i poszła do waszego domku. Powinni już tam być, więc sądzę, że my też powinniśmy już tam iść.
Nawet nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy Uriah złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Szliśmy wąską ścieżką między drzewami. Wdychałam, świeże powietrze i nasłuchiwałam dźwięków otoczenia. Nagle pomiędzy drzewami pojawiła się młoda kobieta. Miała piegowatą twarz, lecz to tylko dodawało jej uroku. Czarne włosy opadały jej na ramiona. Nie była wysoka, może kilka centymetrów wyższa ode mnie. Spoglądała to na mnie to na Uriah'a. W końcu jej wzrok zatrzymał się na chłopaku. Uśmiechnęła się.
- Dawno się nie widzieliśmy Uri.
Miała łagodny, troszkę zachrypnięty głos. Nie wiem czemu wydał mi się znajomy.
- Davina – słychać było napięcie w jego głosie. Musieli się znać
- Widzę, że Hayley już wie – oderwała na chwilę wzrok od niego i spojrzała się na mnie.
Poczułam dreszcz, biegnący przez całe ciało. Już wiem skąd znałam ten głos. To była ona. Zjawa, lecz teraz jakby w ludzkiej postaci.
- Znam cię – powiedziałam.
- Czym się zdradziłam? - uśmiechnęła się i zaczęła obkręcać włosy na palec.
- Twój głos. To ty...ty nią jesteś. Zjawą – mój głos drżał z nerwów.
- Poprawka, demonem
- Czym? Demony nie istnieją!
- A zjawy tak? - zaśmiała się – Będziesz bardziej zdziwiona jak spytasz Uri'ego czym on jest. A może ci pokaże – spojrzała się na niego. Stał niewzruszony.
- Wiesz trochę nam się śpieszy, więc pozwolisz, że już pójdziemy – wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Dobrze wiesz, że nie przyszłam na pogaduszki – jej ton nie był już tak przyjazny - nie mogę jej puścić. Alex kazał mi ją przyprowadzić, więc muszę wypełnić polecenie.
W mgnieniu oka Davina przybrała swoja demoniczną postać. Wyglądała inaczej, schludniej. Jej szata nie była już podarta i zakrwawiona jak poprzednio. Jej postać nadal wzbudzała przerażenie, ale mniejsze.
- Ach, czy zawsze nasze spotkanie musi kończyć się walką? - spytał podirytowany Uriah.
- Widocznie tak – odpowiedziała, głębszym i bardziej zachrypniętym tonem.
Chłopak puścił moją rękę i spojrzał się na mnie.
- Zostań tu. Gdyby coś mi się stało, pobiegnij jak najszybciej w prawo. Powinnaś trafić tą droga do domku. Tam będziesz bezpieczna. Okej?
Spojrzałam mu prosto w oczy i pokiwałam głową na zgodę. Popatrzył na mnie zupełnie jak Ethan, wzrokiem pełnym życia i troski. Właśnie w tym momencie, przypomniałam sobie o nim i o przyjaciołach. Co z nimi? Czy oni też są bezpieczni w domku, czy może błąkają się po lesie, nie wiedząc gdzie mają iść? Łzy zebrały mi się w oczach. Nie mogłam się teraz rozpłakać, nie teraz.
Spojrzałam z powrotem na Uriah'a. W jego miejscu stał teraz ogromny czarny wilk. Bił od niego niesamowity blask. Był piękny. Odwrócił na chwilę głowę, aby na mnie spojrzeć, po czym rzucił się na Davine. Chłopak rozciął jej skórę na brzuchu pazurami. Krzyknęła z bólu, po czym zrzuciła go z siebie tak, że obił plecami o niedalekie drzewo. Powoli podnosił się, lecz demon był szybszy. Wbił mu paznokcie w pierś po czym zaczął podnosić. W tym momencie wyglądał na małego, przerażonego szczeniaka. Obiła go o to samo drzewo, w które go wcześniej rzuciła. Z jego rany leciały strużki krwi. „I on chciał, żebym stała bezczynnie i przyglądała się jak umiera?!” - pomyślałam. Wyciągnęłam scyzoryk z kieszeni i pobiegłam prosto na Davine. Była zbyt zajęta Uriahem, by mnie zauważyć. Wbiłam jej nożyk w plecy. W tym momencie poczułam jakby coś mnie opętało. Wyciągnęłam nóż i wbiłam go jeszcze raz. Powtórzyłam to kilka razy, a zjawa krzyczała z bólu. W końcu przestałam. Davina padła na ziemię, znów była człowiekiem. Z ran na plecach leciała krew. Normalnie czułabym wyrzuty sumienia, ale tak nie było. Szybko podbiegłam do Uriah'a, on także znów był z powrotem normalny. Jego rana, wyglądała okropnie. Krew stała się czarna.
- Mówiłem ci, abyś trzymała się z tyłu - mówił głośno dysząc.
- Uratowałam ci życie! - krzyknęłam
- Poradziłbym sobie...
- Taaa...miotała tobą jak maskotką! Nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć ja umierasz na moich oczach! - poczułam łzy spływające mi po policzku, a miałam nie płakać...
- Przepraszam... - powiedział spokojniejszym tonem – po prostu, nie mogłem pozwolić, żeby cię zabrała...to mój obowiązek, jako twojego opiekuna...
„Opiekuna?! O czym ten człowiek gada?! - krzyknęłam w myślach – Nie jestem dzieckiem!” . Uriah delikatnie wytarł łzy na moim policzku. Jego dłonie były ciepłe, przyjemne. Modliłam się żeby się tylko nie zarumienić. Oczywiście los nie był mi dziś przychylny...Chłopak tylko zaśmiał się, po czym wstał i podał mi rękę. Nie chwyciłam jej. Jestem na tyle duża, że potrafię sama wstać...
- Twoja rana – zdziwiłam się – zniknęła...
- O! Szybciej niż ostatnio...
- Przecież to nie możliwe, żeby tak poważna rana tak szybko się zagoiła! - krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Melody, nie jestem normalnym człowiekiem... - powiedział zrezygnowany.
- Wiem, ale...jak? Tak w ogóle to czym ty jesteś?
- Wilkołakiem – powiedział puszczając do mnie oko.
- Aha...okej...
- Jak wrócimy do Wioski, Hayley ci wszystko wytłumaczy. Nie martw się, a teraz ruszajmy.
- A Davina? - wskazałam na leżące na ziemi ciało.
- Zregeneruje się – powiedział obojętnie – chodź już.
Skręciliśmy w ścieżkę po prawo, która według Uriah'a prowadziła do domku. „Oby miał lepszą orientację niż Noah” - pomyślałam. Szybko poczułam tęsknotę za przyjaciółmi. Znów powstrzymałam łzy. Czemu tak często chce mi się płakać? Nie szliśmy zbyt długo. Może jakieś 10 minut. Gdy przeszliśmy przez ostatnie drzewa, znów zobaczyłam domek w którym się zatrzymaliśmy. Plastikowe krzesła były zajęte przez dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach. Jeden z nich w czarnych okularach spojrzał się w naszą stronę.
- Gdzie Chris?! - krzyknął do nich Uriah
- Na górze w pierwszym pokoju po lewo. Zajmuje się Jason'em. - odpowiedział i spojrzał się na moją zakrwawioną koszulkę – Były problemy?
- Drobne, ale to już nie ważne
Weszliśmy do środka mijając mężczyzn. Obaj przyglądali mi się z ciekawością...Wchodziłam za chłopakiem po schodach. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami pierwszego pokoju po lewo. Uriah mocno w nie zapukał.
- Proszę – usłyszałam łagodny, ale jednocześnie głęboki męski głos.
Chłopak otworzył drzwi przepuszczając mnie pierwszą. Na jednym z łóżek leżał Jason. Miał zamknięte powieki, więc musiał spać. Na zaś drugim siedział mężczyzna w białej marynarce. Spojrzał się w naszą stronę z uśmiechem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego przepaska na prawym oku. Kolor jego paczałek jest nienaturalny, gdyż jest czerwony. Kilka kosmyków jego ciemnych włosów opadały na czoło. Wstał, poruszał się z gracją i elegancją.
- Melody to jest... - zaczął Uriah.
- Christopher – przerwał mu mężczyzna – lub Chris, jak wolisz...
Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę po czym pocałował jej wierzch. Uśmiechnęłam się.
- Miło mi, Melody – odpowiedziałam.
- Wiemy kim jesteś – powiedział szybko Chris – jeśli chodzi o Jason'a to wszystko z nim w porządku. Zregenerował się już, a teraz odpoczywa. Nie powinniśmy mu przeszkadzać w drzemce, więc sugeruję, że powinniśmy zejść na dół, aby dokończyć naszą konwersację. Idźcie ja zaraz do was dołączę.
Uriah kiwną głową na zgodę, po czym wyszliśmy z pokoju. Ruszyliśmy w stronę schodów.
- Nie chce być nie miła, ale Chris jest straasznie poważny
- Zawsze taki był. Jest najstarszy z nas wszystkich i najbardziej doświadczony. Nie zastanowił cię jego kolor oczu?
- Tak, jest inny. Nigdy nie widziałam żeby ktoś miał czerwone oczy.
- Christopher jest tak jakby naszym głównym dowodzącym. U wilkołaków istnieją trzy rangi: Alfy, Bety i Omegi. Omegi to wilki bez watahy, działające i polujące indywidualnie, jest to ryzykowny wybór. Bety, czyli takie wilki jak ja czy Jason, tworzą stado,pomagają sobie nawzajem, ale czym jest stado bez przywódcy? I tutaj dochodzimy do tematu Alfy. Alfy to przywódcy, oni rządzą, ich trzeba się słuchać i podporządkować. Wyróżnia je ich specyficzny kolor oczu, czyli czerwony. To właśnie Alfą jest Chris. Jest naszym szefem, mentorem.
- Skomplikowane...
Gdy doszliśmy do salonu, usiedliśmy na kanapie czekając na Christopher'a. Po kilku minutach czekania, w końcu pojawił się na schodach. Szybko zszedł i zajął miejsce na fotelu, stojącym naprzeciwko nas. Założył nogę na nogę i zaczął:
- Melody, zapewne chcesz wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Z chęcią bym ci to wytłumaczył, lecz to jest zadanie Hay. Ja tu przyjechałem tylko po to aby przetransportować ciebie i Jason'a bezpiecznie do Wioski. Będziemy wyjeżdżać jutro nad ranem, więc twoim zadaniem na dzisiaj jest wypocząć – uśmiechnął się serdecznie – Uriah ciebie też się to tyczy, wykonałeś dziś swój obowiązek opiekuna prawie przepłacając za to życiem.
Wstał i dodał:
- A i Uri, pamiętaj, że dziś jest pełnia. Umiesz nad tym panować więc nie muszę się o ciebie martwić, ale moim obowiązkiem jest wam o tym przypominać.
Wszedł z powrotem po schodach na górę. Gdy tylko usłyszałam trzask zamykanych drzwi, wstałam i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju.
- Uspokój się... - rzekł zmęczonym tonem chłopak.
- Jak?! Mam jechać niby do jakiejś Wioski?! Co to w ogóle jest?! I o co chodzi z tym opiekunem?! I kim jest ta cała Hayley?! - wykrzykiwałam pytania, coraz to bardziej nerwowo przechadzając się po pokoju.
Uriah, który przed chwilą leżał rozciągnięty na kanapie. Wstał i złapał mnie za ramiona, żeby mnie zatrzymać. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Widać było, że jest zmęczony. Miał delikatne wory pod oczami i przekrwione białki oczne. Mimo tego nadal był przystojny.
- Uspokój się. Okej? Hayley to tak jakby nasza przywódczyni, to ona jest najważniejsza. Jej rozkazy musi wykonywać Chris i inne Alfy, czy demony.
- Czekaj, czekaj...demony?? To w tej całej wiosce tez są demony?
- To bardziej skomplikowane...są i dobre demony i złe. W Wiosce są dobre. W Mieście są złe. Słyszałaś jak Davina mówiła o Alex'ie?
- Tak, mówiła, że dostała rozkazy i musi je wypełnić. Ale kim jest ten Alex?
- Alexander jest przywódcą złych.
- A co z tym opiekunem?
- Sam się w tym jeszcze nie połapałem, więc na odpowiedź na to pytanie musisz poczekać na spotkanie z przywódczynią, a teraz proszę, chodźmy do pokojów, bo jestem padnięty – zaproponował.
- Chwila jeszcze jedno. Co z moimi przyjaciółmi?
- Powiesz jutro o tym Chrisowi, a on wyśle ludzi na poszukiwania, zgoda?
- Yhym
Weszliśmy na górę. Zajęłam mój pokój, który kilka godzin temu sobie „zaklepałam”.
Uriah zajął pokój naprzeciwko.
- No to dobranoc – powiedział z uśmiechem zanim jeszcze weszliśmy do pokojów
- Dobranoc, dziwnie jest to mówić w południe...
Nie odpowiedział nic, tylko zaśmiał się. Weszłam do pokoju. Rzeczy, które wcześniej rozpakowałam do szafek, ktoś z powrotem spakował do walizki. Podeszłam do łóżka i położyłam się. Gdy moja głowa zetknęła się z poduszką od razu odleciałam w krainę snu.











Rozdział 7


Obudziłam się z krzykiem. Nie pamiętam co go wywołało, nie pamiętam niczego z mojego snu. Po prostu krzyczałam. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach i kapać na prześcieradło. Nie mogłam się opanować. Wszystkie emocje, które przez cały dzień tłumiłam tak jakby eksplodowały. Drzwi do mojego pokoju otworzyły się, obijając klamką o ścianę z hukiem. Nie mogłam zidentyfikować postaci przez łzy w oczach i ciemność. Usiadła obok mnie na łóżku i mocno przytuliła. Poczułam znajomą falę ciepła, którą wywoływała tylko jedna osoba. Uriah. Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie. Słychać było tylko mój powoli zanikający szloch.
- Już...cicho. Wszystko w porządku, spokojnie – jego ton był łagodny, kojący – co się stało?
- Sama nie wiem...po prostu obudziłam się z krzykiem i...nie pamiętam nawet czemu...- mówiłam roztrzęsionym głosem.
Uriah delikatnie pogładził mnie po głowie.
- Zostać z tobą dopóki ponownie nie zaśniesz?
Pokiwałam twierdząco głową. Co ja robie? - pomyślałam – ten chłopak źle na mnie działa, przecież mam Ethan'a i to jego kocham...tak mi się przynajmniej wydawało przed tymi wszystkimi wydarzeniami...teraz nie byłam pewna tego uczucia... Uriah położył się koło mnie, a ja położyłam głowę na jego rozłożonym ramieniu, wtulając się w jego pierś. Nasłuchiwałam bicia serca chłopaka, które biło spokojnie, równomiernie. Czułam się przy nim bezpiecznie, jakby wszystkie problemy gdzieś odleciały. Mój oddech zrównał się z jego. Gdy tylko zamknęłam powieki, zasnęłam.
Nad ranem obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy. Uriah nadal leżał koło mnie. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć kto przyszedł. Chris. Wydawał się być zdziwiony widokiem jaki zastał. Nie byłam zaskoczona jego reakcją. Dziewczyna, która wczoraj poznała chłopaka, spała z nim na jednym łóżku w nocy. Uriah także się obudził, obejrzał się dookoła, aż jego wzrok nie napotkał postaci Chrisa. Szybko usiadł na łóżku obok mnie, zrucając nogi na podłogę.
- O co chodzi? - spytał zaspany.
- Chciałem was tylko powiadomić, że wyjeżdżamy za godzinę.
- Dobrze, będziemy – ziewnął - gotowi.
- Nie wątpię...pamiętajcie, godzina.
Powtórzył ostatni raz i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Uriah, z powrotem rozłożył się na łóżku i zaczął nucić jakąś melodię.
- Co ty robisz? - spytałam spoglądając na niego – Mieliśmy iść przygotowywać się do wyjazdu.
- Wiem, ale przez twój wrzask w nocy nie mogłem spać, więc należy mi się chociaż jeszcze pół godziny snu.
- Ale Chris mówił...ty mówiłeś, że Bety słuchają się przywódcy, więc..
- Mam też swój rozum i nie zawsze słucham się poleceń jakie mi dają, a teraz proszę daj mi spać i idź się przebrać, pomalować czy co tam rano dziewczyny zawsze robią...
- Nie rozumiem cię...raz jesteś miłym czarusiem, a następnym razem zmieniasz się w największego chama – powiedziałam gniewnie, wstając z łóżka.
- Taki już jestem – odpowiedział przekręcając się na prawy bok – przywykniesz.
Pokręciłam tylko głową, podeszłam do walizki i ją rozpięłam. Wszystkie ubrania były starannie złożone, więc nie chciałam tego niszczyć. Wzięłam pierwsze lepsze jeansy, bluzkę z krótkim rękawkiem i moją kosmetyczkę w której miałam wszystko. Z powrotem zapięłam bagaż i wyszłam z pokoju w poszukiwaniu łazienki. Szłam przez korytarz w kierunku schodów, otwierając przy tym każdy pokój.
- Szukasz czegoś? - usłyszałam damski głos za moimi plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam kilka centymetrów niższą ode mnie niebieskooką dziewczynę mniej więcej w moim wieku. Była ładna. Miała długie brązowe włosy i szczupłą sylwetkę. Jej śnieżnobiała sukienka nad kolana lekko raziła w oczy. Szyję zdobił jej krótki czerwony krawat.
- Tak, szukam łazienki – odpowiedziałam.
- Jest naprzeciwko pokoju Chrisa, a tak w ogóle to jestem Maya.
- Melody.
Wyciągnęła do mnie rękę na przywitanie. Uścisnęłam ją. Kątem oka zauważyłam wychodzącego z pokoju Uriah'a. Jego czarne lekko kręcone włosy były strasznie potargane. Szedł w naszym kierunku z rękami założonymi za głowę i szerokim uśmiechem.
- Maya? - spytał zatrzymując się obok.
- Uri!! - krzyknęła po czym zarzuciła mu ręce za szyje i mocno przytuliła.
- Skąd się tu wzięłaś? Wszyscy myśleli, że Źli cię przetrzymują – powiedział, delikatnie odsuwając się od dziewczyny.
- Tak było, ale udało mi się uciec. Wróciłam do Wioski, a Hayley mi powiedziała, że w końcu znaleźliśmy „curse” i wysłała do was. To prawda?
- Tak i właśnie ją poznałaś – powiedział wskazując dłonią na mnie.
- O mój boże! Naprawdę?! - odwróciła się do mnie gwałtownie.
Jej mina wskazywała zdziwienie i oszołomienie, lecz szybko się otrząsnęła i szeroko uśmiechnęła.
- Nie wierze...myślałam, że to bujda, którą wciskała nam Hay.
- Jak widzisz, nie...to prawda.
- Chwileczkę – przerwałam – możecie mi wytłumaczyć dlaczego nazywacie mnie „curse”?
- Curse to...- zaczęła Maya.
- Nie możesz jej powiedzieć – przerwał jej Uriah – przywódczyni chce to zrobić osobiście.
- Okej...to ja idę, muszę jeszcze pogadać z Chrisem. Do zobaczenia! - krzyknęła odchodząc.
Chłopak odprowadził ją wzrokiem. Spojrzałam na niego.
- To twoja dziewczyna? - odpaliłam.
- Co?! - aż krzyknął ze zdziwienia – Nie, to moja kuzynka.
- Aha...nie wiedziałam...
- A co? Zazdrosna jesteś? - spytał robiąc krok do przodu.
- Eee, nie! Może trochę...matko! Co ja gadam! - skarciłam samą siebie.
Uriah zaśmiał się i odsunął. Spojrzał na zegarek. Nawet nie wiedziałam, że ma go na ręce...
- Mamy jeszcze 20 minut, lepiej się pośpieszyć – powiedział i ruszył w stronę łazienki.
- Co ty robisz?! Byłam pierwsza!
- Ale się ociągałaś, więc będziesz musiała poczekać – powiedział zwycięsko i zatrzasnął drzwi od pomieszczenia.
- Znów zachowałeś się chamsko! - krzyknęłam przez drzwi siadając przy ścianie obok.
- Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić! - odpowiedział.
- Nie mogę uwierzyć, że akurat mi, ta cała Hayley musiała przydzielić ciebie!
- Matko, naprawdę jesteś czasami marudną osobą – powiedział wychodząc – byłem tam tylko 5 minut. Dłużej by to trwało gdybyś to ty weszła pierwsza.
Gdy się mijaliśmy, dźgnęłam go palcem w miejsce pod żebrami.
- Ej! - zaśmiał się – odwdzięczę się za to!
- Na pewno nie teraz! - szybko zamknęłam drzwi od łazienki.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. W pewnym momencie przypomniał mi się mój sen...Znajdowałam się w dużym, ciemnym pomieszczeniu. Naprzeciwko mnie stały dwa puste krzesła. Nagle pojawiły się na nich dwie postacie. Rozpoznałam je. Moi rodzice. Siedzieli przywiązani do krzeseł. Łzy zebrały mi się w oczach. Chciałam pobiec w ich kierunku, lecz poczułam rękę na ramieniu, która mnie powstrzymała. Szybko odwróciłam się i zobaczyłam ją. Davine. Stała uśmiechnięta, wyciągając do mnie druga rękę, w której trzymała pistolet.
- Jestem ciekawa...chętniej zastrzelisz swoja matkę, czy ojca.
- C-co? - spytałam z niedowierzaniem – nie zrobię tego!
Wytrąciłam jej pistolet z ręki. Uderzył o podłogę z trzaskiem, który rozbiegł się po pomieszczeniu.
- Niemądrze postąpiłaś – pokręciła głową.
Odepchnęła mnie na bok, z taką siłą, że upadłam na ziemię. Szybko podniosła pistolet i...strzeliła. Dźwięk wystrzału dźwięczał mi w uszach. Popatrzyłam dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na czerwonej plamie na koszuli matki. To właśnie wydarzenie wywołało mój krzyk w środku nocy.
Stałam pod prysznicem, oszołomiona wspomnieniem snu. Ciepłe strumienie wody, ściekały po gołych plecach. Nie wiedziałam co myśleć. Wiedziałam, że to był tylko sen, strasznie realistyczny sen...nagle rozległo się głośnie pukanie.
- Melody! Masz jeszcze 7 minut! - krzyknął Uriah.
Szybko zakręciłam wodę i owinęłam się ręcznikiem. Chciałam zapomnieć o śnie, w końcu miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Wyjazd nie wiadomo dokąd z ludźmi, których znałam tylko jeden niecały dzień. Założyłam naszykowane ubranie. Mokre włosy wytarłam mocno ręcznikiem i związałam w szybkiego koka. Wyszłam z łazienki. Przy drzwiach czekał już na mnie Uriah z moją walizką.
- Co ty zasnęłaś pod tym prysznicem?
- Nie...- odpowiedziałam beznamiętnie.
- Co się stało? - spytał, zbliżając się do mnie.
- Przypomniałam sobie...sen...
Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Znowu się rozpłakałam i znowu przy nim...Uriah ostrożnie przytulił mnie, a ja objęłam go rękami w pasie wtulając się w jego pierś. Kolejny raz uspokajałam się wsłuchując się w bicie jego serca.
- No proszę, proszę – powiedziała uśmiechając się szeroko Maya – zakochani są wśród nas, hihihi
Szybko odsunęliśmy się od siebie. Oboje mieliśmy rumiane policzki. Maya zaczęła się głośno śmiać. Chwilę później cała nasza trójka śmiała się do rozpuku.
- Okej, koniec. Chris kazał wam powiedzieć, że już wyjeżdżamy.
Zeszliśmy po schodach, kierując się do drzwi wyjściowych. Ujrzałam dwa czarne samochody, gotowe do odjazdu. Z jednego z nich wyszedł Jason. Szybko pobiegłam w stronę przyjaciela i mocno go przytuliłam, prawie przewracając do tyłu.
- Hej! Spokojnie! - mówił radosnym tonem – Wszystko w porządku?
- Tak – odsunęłam się od niego – a z tobą? Jak noga?
- Jak widzisz dobrze, mówiłem ci, że z tego wyjdę. Widzę, że już poznałaś Uriah'a, Chris'a i Mayę.
- Tak, Uri znalazł mnie błąkającą się po lesie i przyprowadził do domku.
- A wiesz może co z resztą?
- Nie...nie widziałam ich nigdzie...mam nadzieje, że z nimi wszystko w porządku...
- Nie martwcie się o resztę, powiedziałem o tym Chrisowi kiedy ty byłaś pod prysznicem – wtrącił Uriah – Tak w ogóle to witaj Jason!
Obaj uściskali się mocno jakby byli braćmi.
- Witaj Uri! Słyszałem, że to ty uratowałeś naszą małą „curse”.
- Tak, maruda czasem z niej straszna – powiedział i dźgnął mnie palcem pod żebrami.
- Ej! - zaśmiałam się.
- Mówiłem, że się odpłacę za tamto – szepnął mi w ucho.
- Okej...pamiętacie, że ja tez tutaj jestem prawda? - wtrącił zdezorientowany Jason.
- Będziemy zaraz odjeżdżać więc wchodźcie do środka.
Ja z Jason'em wsiedliśmy do samochodu.
- Miłej podróży – powiedział Uriah, zamykając drzwi. Nie jechał z nami.
Za kierownicą siedział jeden z mężczyzn, których wczoraj poznałam. Nadal miał na sobie ten sam garnitur. Rzuciło mi się w oczy to, że nie miał prawego ucha. Ruszyliśmy. Wyjechaliśmy inną drogą niż przyjechałam z przyjaciółmi. Była węższa i dłuższa. Gdy wjechaliśmy na autostradę, poczułam się senna. Oparłam głowę o drzwi i zasnęłam. Obudził mnie głos Jason'a:
- Jesteśmy na miejscu! - powiedział z radością.
Lekko oniemiała i zaspana, otworzyłam drzwi. Wysiadłam i zobaczyłam zaskakujący widok. Grupka dzieci bawiła się w berka, śmiejąc się przy tym i krzycząc z radości. Wokół znajdowały się drewniane domki z tarasami na których gdzieniegdzie stały huśtawki, grille, czy mini ogródki. Samochody stały na wielkim placu wyłożonym kostką. Na środku znajdowało się duże drzewo z grubym, dziwnie wygiętym konarem. Podeszłam do niego. Zauważyłam wyrzeźbione na nim różne imiona i symbole. Moją uwagę przykuł napis: „Sarah i Andrew”. Czyżby moi rodzice byli w tym miejscu?
- Czemu się tak przyglądasz z zamyśloną miną? - spytał Uriah.
Wskazałam mu wyryty napis.
- Sarah i Andrew...no i co w związku z tym?
- To imiona moich rodziców...- odpowiedziałam i popatrzyłam na niego.
- Aha. Wiesz jak nazywamy to drzewo?
- Nie, jak?
- „Drzewo zakochanych” - odpowiedział – wszystkie te imiona to imiona demonów, czy zakochanych wilkołaków...banalne wiem, ale taka już tradycja. Skoro twoi rodzice tu byli, a teraz są razem to się nie dziwie, że ich imiona tu widnieją.
- Tylko że moi rodzice by mi powiedzieli, że są demonami...chyba
- No nie wiem, moi mi nie powiedzieli...woleli porzucić niż wyjawić prawdę... - powiedział obojętnie
- Porzucili cię? - spytałam zdziwiona.
- Tak, już się z tym pogodziłem. Dzięki Hay mam nową rodzinę i przyjaciół...- obejrzał się dookoła, aż jego wzrok zatrzymał się na wysokiej kobiecie o rudych włosach w średnim wieku, która właśnie się do nas zbliżała.









Rozdział 8




- O wilku mowa – szepnął chłopak.
- Witaj Uriah - głos kobiety był łagodny i spokojny – widzę, że dobrze spełniasz się w roli opiekuna, lecz chciałabym cię teraz poprosić, abyś zostawił nas same. Oprowadzę dalej naszą małą nowicjuszkę – spojrzała się na mnie.
Nie zauważyłam wcześniej, że jej oczy są różnych kolorów. Prawe jest jasnozielone, zaś lewe ma odcień błękitu.
- Widzimy się później – powiedział Uri, po czym odszedł.
Odprowadziłam chłopaka wzrokiem, aż zniknął mi za drzwiami największego domku w pobliżu placu.
- Przejdziemy się? - zaproponowała Hayley – Może przedstawię ci okolice? - uśmiechnęła się serdecznie.
- Zgoda.
Ruszyłyśmy ścieżką między domkami. Wioska była położona w lesie, więc znów mogłam nasłuchiwać ćwierkania ptaków i wdychać świeże powietrze. Obie szłyśmy w milczeniu. Po paru minutach przewodnicząca w końcu się odezwała.
- Obszar z którego wyszłyśmy to był Teren Ziemi. Mieszkają tam w większości demony żywiołu ziemi, które zajmują się głównie dostarczaniem do innych Terenów warzyw, owoców, czy mięs. Wszystkie miejsca wyglądają podobnie, wyróżnia je chyba tylko symbol na środku placu. Ziemia ma „Drzewo Życia” choć oni wolą to nazywać „Drzewem Zakochanych”. Mają różne swoje codzienne rytuały i dziwactwa. Jest to chyba najdziwniejsze społeczeństwo tutaj. – powiedziała z uśmiechem - Niedługo dojdziemy do Terenu Ognia, więc radze ci się przygotować psychicznie i uważać...lubią czasem próbować nowych sztuczek.
- Nowych sztuczek?
- Tak, jest to społeczeństwo wyjątkowo wybuchowe i ruchliwe. Całe dnie spędzają na szkoleniu się w walce, w postaci ludzkiej i demonicznej przy okazji bawiąc się. W czasach wojny między demonami, oni byli były głównymi dowodzącymi, tworzyli taktyki wojenne i inne rzeczy...Jeśli chodzi o to co robią dla wszystkich to są odpowiedzialni za ochronę, tak aby nikt nie znał naszego położenia oraz za dostarczanie gazu całej Wiosce. Rozumiesz?
- Można tak powiedzieć, troszkę skomplikowane...
Gdy doszłyśmy do końca ścieżki, zamurowało mnie. Na samym środku placu, znajdował się wielki płomień, jakby unoszący się nad ziemią. Niesamowity widok. Na całym placu roiło się od demonów w ludzkiej postaci i demonicznej. Niektórzy trenowali sztuki walki, czy nowe sztuczki, których się nauczyli. Pozostali głównie rozmawiali, żartowali i bawili się z młodszymi. Panowała całkiem miła atmosfera. Z zachwytu obudziła mnie ognista postać, która szybko mnie minęła. Podążyłam za nią wzrokiem. Wyglądała jak człowiek, lecz cała płonęła. Naprzeciwko niej stała inna postać, brązowowłosa młoda kobieta. Ubrana była w czarny top odsłaniający jej brzuch i legginsy. Zaczęła biec na demona.
- Shira! - krzyknęła Hayley.
Obie postacie szybko zatrzymały się. Kobieta gniewnie spojrzała się na przewodniczącą.
- Mówiłam ci żebyś mi nie przeszkadzała kiedy trenuje młodych!
- Przepraszam, ale sądziłam, że przygotowujesz się na zebranie rady!
Hayley ruszyła w stronę dziewczyny. Podążyłam za nią, nie chcąc zostawać w tyle.
- O co chodzi? - spytała Shira.
- Oprowadzam Melody po Wiosce.
- Nowicjuszka?
- „Curse” nowicjuszka – poprawiła ją Hayley.
- „Curse”!? Ta chudziutka istotka jest „curse”?
- Tak.
- Okej...pogadamy na zebraniu, a teraz wybacz, ale muszę dokończyć trening. Marcel! Idziemy!
Chłopak ruszył za kobietą. Przy jego demonicznej postaci, nie widziałam ogólnego wyglądu. Teraz jak był człowiekiem mogłam stwierdzić, że jest wysoki. Włosy miał związane w dość długi kucyk. Widać było, że jest wysportowany. Odchodząc, tylko się do mnie uśmiechnął. Uznałam ten znak za powitanie, więc odwzajemniłam uśmiech. Razem z Shirą weszli do przypominającego szkołę, budynku.
- To ich sala treningowa, mają tam tory przeszkód na których trenują podczas deszczu, ring do co miesięcznych walk o mistrzostwo, czy różne sprzęty do ćwiczeń – powiedziała Hayley – jak mówiłam Tereny nie różnią się zbytnio. Wszędzie są drewniane domki i główny plac wyłożony kostką. Symbolem Ognia jest „Płomień Mocy”. Fajny, co?
- Bardzo – odpowiedziałam.
- Chcesz go dotknąć?
- Zwariowałaś?! Przecież to może mnie zabić!
- Spokojnie, to bezpieczne.
- Nie wygląda...
- Nie przekonasz się tego dopóki nie spróbujesz.
Wahałam się, lecz coś w środku mówiło mi, żebym spróbowała. Powoli podeszłam do Płomienia. Co ja robię? – pomyślałam – przecież to samobójstwo! Wyciągnęłam rękę, zbliżając ją do ognia. Gdy moja dłoń zetknęła się z nim poczułam ciepło łaskoczące mnie po palcach.
- I jak? Było aż tak strasznie?
- Nie, przyjemne uczucie, ale dlaczego nic mi się nie stało?
- Demony nie zawsze czują ból, a teraz chodź. Mamy jeszcze do zwiedzenia dwa Tereny – puściła do mnie oko i pociągnęła za sobą.
Szłyśmy w milczeniu przez kolejną dróżkę na tyle dużą, aby zmieścił się pomiędzy drzewami samochód towarowy. W pewnym momencie nasunęło mi się pytanie.
- Gdzie w tym wszystkim są wilkołaki?
- Wilkołaki istnieją na świecie od pokoleń. Kiedyś były po stronie Alex'a, lecz nie były traktowane należycie. Przez następne dwa wieki włóczyły się samotnie po świecie, aż w końcu, gdy wybuchła kolejna wojna między demonami, stanęły po naszej stronie. Od tamtej pory wilkołaki mieszkają razem z nami w Wiosce. One również należą do poszczególnych Terenów. Christopher, moja prawa ręka oraz Uriah i Maya należą do Wody. Jason zaś należy do Powietrza. Głównie wysyłamy je na różne misje, w celu poszukiwania nowicjuszy.
- A o co chodzi z opiekunem?
- Nowicjusze dostają swojego opiekuna, który jest albo wilkiem, albo demonem. Trenuje ich, chroni i pomaga odszukać swoje wewnętrzne „ja”. Uznałam, że w twoim wypadku Uriah to bardzo dobry wybór, gdyż on też kiedyś nim był. – powiedziała – Wyjaśnię ci też jeszcze jedno. Nowicjusz to osoba, która urodziła się poza terenem Wioski, nie wiedząca o tym kim jest i co potrafi, dlatego potrzebuje opiekuna, który przedstawi jej nasz świat i przygotuje do życia w nim.
- Aha, zaczynam rozumieć.
- Ciesze się – powiedziała z entuzjazmem.
Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Była o wiele dłuższa od pozostałych. W połowie drogi drzewa zaczęły różnić się od poprzednich. Miały różne kształty, jakby ktoś specjalnie je przystrzygł.
- To „ Aleja Drzew”. Demony wody mają artystyczną duszę. Postanowiły urozmaicić wygląd swojego Terenu i zrobiły to. Nie martw się, to dopiero początek...
Im dalej szłyśmy „Aleją” tym więcej było tych dzieł. Niektóre przypominały zwierzęta, inne bogów greckich. Na samym końcu znalazły się drzewa przystrzyżone na wzór portretów byłych przewodniczących Wioski. Moją uwagę przykuł jeden z nich, przedstawiający twarz kobiety, która wydała mi się znajoma.
- Kto to jest? - spytałam Hayley.
- Przewodniczyła przede mną. Nazywała się Sarah Charlson – odpowiedziała – została wygnana...
Sarah...moja matka ma na imię Sarah...ale to nie może być ona! Zawsze była uczciwa...powiedziałaby mi gdyby była demonem, a co dopiero przewodniczącą demonów! - pomyślałam.
- Czemu została wygnana?
- Potajemnie spotykała się z jednym ze złych, co jest zakazane.
- Oh...
Nie pytałam o nic więcej. Za dużo informacji...Szłyśmy dalej, aż w końcu dotarłyśmy na Teren Wody. Domki niczym się nie różniły, może tym, że na każdym widniały symbole tego żywiołu. Naprzeciwko nas znajdował się wielki budynek zrobiony głównie z marmuru i elementów ze szkła. Połowę placu stanowiło dość duże, głębokie, krystalicznie czyste jezioro, w którym kąpali się ludzie. Co jakiś czas fale wody przybierały postacie zwierząt. Niesamowite... - pomyślałam.
- To „Jezioro Księżycowe”. Podczas pełni cały księżyc odbija się w tafli wody, powodując, że bije od niej niesamowity blask. Demony uwielbiają w niej pływać, aby zregenerować siły. Jeśli mam być z tobą szczera to uwielbiam ten Teren i aurę w nim panującą. Wodni dostarczają całej Wiosce wodę. Budynek naprzeciwko nas to ich miejsce spotkań – powiedziała Hay.
W pewnym momencie ze środka świątyni wyszła wysoka blondo włosa dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Gdy nas zauważyła radośnie pomachała.
- Hayley! - krzyknęła i zaczęła iść po wodzie w naszą stronę.
Oniemiałam, widziałam już wiele dziwnych rzeczy, ale to było zdumiewające.
- Jak-k ty to zrobiłaś?? - spytałam z niedowierzaniem.
- Normalnie, jestem Margaret, przedstawicielka Wodnych – przedstawiła się.
- Melody
Wyciągnęłam rękę na powitanie, lecz ta zamiast ją chwycić, mocno mnie przytuliła.
- Okej, Margaret możesz już ją puścić – powiedziała przewodnicząca.
- Już – odsunęła się – Jesteś nowicjuszką?
- Można tak powiedzieć... - odpowiedziałam.
- Jest „ curse” nowicjuszką – poprawiła Hay.
- Naprawdę?! To o tym chcesz porozmawiać na zebraniu! - krzyknęła Margaret
- Tak, teraz wybacz, ale musimy iść.
- Odwiedziłyście już wszystkie pięć Terenów?
- Jak to Pięć? - wtrąciłam – myślałam, że są tylko cztery...
- Piąty poznasz wieczorem, a teraz idziemy – powiedziała przewodnicząca po czym pociągnęła mnie za sobą.
Wyszłyśmy inną drogą, niż przyszłyśmy, lecz wyglądała ona podobnie do drugiej. Drzewa także były przystrzyżone i przypominały różne kształty. Gdy wyszłyśmy z „Alei” numer dwa, znów znalazłyśmy się w lesie. Całą drogę szłyśmy w milczeniu. Czułam się trochę niezręcznie, ale dróżka nie była zbyt długa, więc szybko znalazłyśmy się w czwartym Terenie. Symbolem demonów powietrza na środku placu, była ciągle wirująca mała trąba powietrzna. Osoby obecne na placu, nie przejawiały zbytniej pogody życia. Wszyscy rozmawiali cicho w grupkach, nikt się nie wychylał. Domy były pomalowane na szaro-biało. Jest to chyba najnudniejszy Teren...
- Powietrze nigdy się nie wychyla, to najspokojniejsze społeczeństwo. Odpowiedzialni są za dostarczanie prądu. Za terenem mieszkalnym, na łące znajduje się elektrownia wiatrowa. Za wiele nie można o nich powiedzieć. Demony pochodzące z powietrza są zazwyczaj poważne i spokojne. Zresztą takie same są wilkołaki. Ogólnie to wilkołaki mieszkające w poszczególnych Terenach mają takie same zwyczaje i charaktery jak demony – powiedziała Hayley – Na tym zakończyłyśmy naszą wycieczkę. Jak mówiłam Piąty poznasz wieczorem, a teraz wróć tą dróżką – wskazała w drogę naprzeciwko – Z powrotem znajdziesz się w Terenach Ziemi, gdyż tam będziesz tymczasowo mieszkać, Chris powinien tam być więc pokaże ci twój domek. Ja muszę już iść, więc widzimy się później.
Wróciła drogą, którą przyszłyśmy, zostawiając mnie samą. Nie znałam jeszcze stuprocentowo Wioski, więc postanowiłam pójść ścieżką wskazaną przez przewodniczącą. Szłam przez las, patrząc dookoła na ptaki znajdujące się na drzewach. Na niektórych gałęziach wisiały karmniki. Nagle ktoś objął mnie w pasie. Szybko się odwróciłam i odruchowo wyciągnęłam scyzoryk z kieszeni. Stał przede mną Uriah z głupkowatą miną, jakby miał zaraz wybuchnąć ze śmiechu.
- Naprawdę? Znowu scyzoryk? - mówił powstrzymując się od śmiechu – Nie masz lepszej „broni”?
- Jakbyś chciał wiedzieć to ta „broń” uratowała ci życie – odpowiedziałam chowając nożyk do kieszeni spodni.
- No tak, przepraszam. Chciałem cię zaskoczyć i ci coś pokazać, ale nie wiedziałem, że zareagujesz tak gwałtownie.
- Rada na przyszłość: nie zachodzi się mnie od tyłu, bo wtedy robię się niebezpieczna.
- Zapamiętam, a teraz pójdziesz ze mną?
- Dokąd?
- To niespodzianka! – uśmiechnął się z tym swoim chłopięcym urokiem – Chodź.
Złapał mnie za rękę i pociągną za sobą w głąb lasu. Biegł tak szybko, że parę razy omal nie upadłam na ziemię. W końcu zwolnił.
- Rozumiem, że dzisiaj jesteś czarusiem – zażartowałam.
- Hah! Można tak powiedzieć.
- Nie powiesz mi dokąd idziemy?
- To już niedaleko, powinniśmy zaraz być na miejscu.
Usłyszałam szum w oddali. Odgłos narastał, gdy się zbliżaliśmy. Kiedy Uriah odsłonił przede mną ostatnie gałęzie ujrzałam wysoki wodospad i tak samo jak u Wodnych, krystalicznie czyste jezioro. Na plaży niedaleko wody znajdował się kocyk.
- Co to jest? - spytałam zdezorientowana.
- Chciałem ci pokazać moje ulubione miejsce w Wiosce. Nikt o nim praktycznie nie wie. Jest to moja oaza spokoju do której przychodzę pomyśleć i rozważyć rożne rzeczy – powiedział - na dziś zaplanowałem nam mini piknik.
Uśmiechnęłam się i powędrowałam w kierunku rozłożonego koca. Gdy do niego doszłam, usiadłam na nim i zdjęłam buty. Uriah usiadł obok mnie i zaczął wyjmować z plecaka różne przekąski. Moją główną uwagę zwróciły dwie butelki Mountain Dew. Szybko chwyciłam jedną z nich i odkręciłam. Przyłożyłam otwartą butelkę do ust i wzięłam dwa głębokie łyki napoju.
- Gdybym wiedział, że tak go lubisz, wziąłbym więcej – powiedział uśmiechnięty chłopak.
- Butelka wystarczy, dziękuje – odpowiedziałam i spojrzałam na wodę – myślisz, że jest ciepła?
- Możemy sprawdzić – odpowiedział po czym wziął mnie na ręce i podniósł.
- Co ty robisz?! - krzyknęłam wierzgając nogami w powietrzu.
- Chciałaś zobaczyć czy woda jest ciepła, więc chodźmy sprawdzić.
Chłopak pobiegł w stronę jeziora. Gdy woda sięgała mu już do połowy ud, wrzucił mnie do niej. Cała przemoczona, szybko wynurzyłam się z wody.
- Idiota! - krzyknęłam popychając Uriah'a.
Przewrócił się i wylądował w wodzie. Szybko się podniósł i ochlapał mnie nabierając wodę na rękę. Odwzajemniłam mu to. Spojrzeliśmy na siebie. Jego mokre włosy opadały mu na czoło. Koszulka przykleiła się do ciała, odsłaniając mięśnie brzucha. Wyglądał jak mokry pies, chociaż bardziej pasowałoby określenie jak mokry wilk. W tym momencie wyobraziłam sobie, że wyglądam podobnie. Pasemka włosów opadały mi na twarz. Koszulka także opinała moje ciało. Dziękowałam sobie, że nie wybrałam wcześniej białej koszulki, tylko tą czarną, którą miałam na sobie. Chłopak zaczął się śmiać. Jego śmiech był zaraźliwy i po chwili ja także wybuchłam śmiechem. Jeszcze raz ochlapałam go wodą, a on to odwzajemnił. W pewnym momencie zanurkował. Woda na poziomie na jakim się znajdowaliśmy nie była już tak przejrzysta, więc go nie widziałam. Poczułam, że coś złapało mnie za nogę. Zanim zdążyłam zareagować już znajdowałam się pod wodą. Szybko wstałam, a Uriah już stał przede mną. Zdjął mi mokre pasemka z twarzy, dotykając przy tym policzka. Znowu to samo, znajoma fala ciepła. Nie myślałam w tej chwili, wiedziałam tylko, że będę tego żałować. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przyciągnęłam do siebie, po czym go pocałowałam. Chłopak objął mnie w talii i odwzajemnił pocałunek. Czułam motyle w brzuchu. Nie pamiętałam w tym momencie o Ethanie i o przyjaciołach. Po prostu rozkoszowałam się chwilą. Chwilą sam na sam z Uriah'em. Coś ciągnęło mnie do tego chłopaka. Normalnie nie całowałam się z kimś kogo znałam dopiero dwa dni, ale w nim było coś wyjątkowego. Odsunął się, aby spojrzeć na mnie.
- Co to było? - spytał – Myślałem, że raczej za mną nie przepadasz po tym co powiedziałaś w tamtym domku.
- Cóż...pozory czasem mylą.
Zaśmiał się, po czym schylił i jeszcze raz delikatnie pocałował. Po chwili zaśmiałam się i odsunęłam.
- Sądzę, że powinniśmy już iść. Miałam się jeszcze spotkać z Chrisem.


Przytaknął, po czym oboje wyszliśmy z wody. Uriah spakował wszystkie rzeczy do plecaka i ruszyliśmy z powrotem do Terenu Ziemi.










Rozdział 9


Szliśmy przez las cali mokrzy. Uriah cały czas uśmiechał się i nucił jakąś melodię pod nosem.
- Co robisz? - spytałam.
- Ale co?
- Co nucisz?
- Aaa, moja ciotka zawsze śpiewała mi tą piosenkę jak byłem mniejszy. Jakoś tak wyszło, że ją zapamiętałem.
- Aha, twoja ciotka tu jest?
- Tak, ona w przeciwieństwie do moich rodziców została w Wiosce. Gdy Hay mnie tu przyprowadziła, ona mnie przygarnęła. Sama wychowała i mnie i Mayę. Mieszka w Terenie Wody, jest demonem.
- Dobrze wiedzieć – uśmiechnęłam się.
Urah już nic nie mówił, widać było, że znacznie posmutniał. Złapałam go za rękę, aby dodać mu otuchy. Mocno ją ścisnął i odwrócił głowę w moją stronę. Popatrzył na mnie, aż w końcu puścił moją rękę i stanął przede mną.
- Co ty znowu wyprawiasz? - spytałam radośnie.
- Chcę cię wziąć na barana. Mogę?
- Ha ha! Jak chcesz.
Wskoczyłam mu na plecy i mocno objęłam jego szyję.
- Trzymasz się? - spytał, trzymając moje nogi.
- Tak
- Gdybyś spadała, krzycz.
Zaczął biec w kierunku Terenów Ziemi. Musiałam przyznać, że kondycję miał świetną. Czułam wiatr we włosach. Gdzieniegdzie zadrapałam się o gałęzie. W końcu Uriah wbiegł ze mną na plecach na plac Ziemi. Zauważyłam dwie znajome mi postacie rozmawiające z Christopherem.
Uri puścił moje nogi, abym mogła zejść. Gdy byłam już na ziemi, podeszliśmy razem do Chrisa.
- W końcu jesteś! Podczas dzisiejszych poszukiwań spotkaliśmy...- zaczął mężczyzna.
- Mels! - krzyknęła jedna z osób rzucając się na mnie. Rozpoznałam ją. To była Milly.
- Millicent! O mój boże, żyjesz!
- A co ty myślałaś?! Że sobie nie poradzę? - powiedziała puszczając mnie z uścisków.
- Po prostu martwiłam się o was wszystkich!
- O mnie też? - wtrącił zniecierpliwiony Noah.
- Noah! - mocno uściskałam przyjaciela. Zauważyłam lekką zazdrość w oczach Uri'ego, więc puściłam chłopaka.
- To jest Uriah. Znalazł mnie po naszej małej przygodzie w lesie – wskazałam na niego.
- Cześć - przywitał się.
- Przepraszam, że przerwę ten uroczy moment, ale Melody mogę cię prosić na słowo? - wtrącił Chris.
- Tak oczywiście – odeszłam z mężczyzną, zostawiając przyjaciół na placu.
Razem z Christopherem weszliśmy do jednego z budynków. Wnętrze było przystrojone nowocześnie, niż mogłoby się zdawać od zewnątrz. Ściany były pokolorowane na biało, zaś podłoga była wyłożona ciemnobrązowymi panelami. Ogólny wystrój był przytulny. Pomieszczenie było podzielone na salon i kuchnię. W salonie znajdował się kominek z dwoma białymi, skórzanymi kanapami. Na sąsiedniej półce stał niewielki, płaski telewizor. Kuchnia była dość duża. Nowoczesna lodówka zajmowała prawy róg pomieszczenia, obok stała kuchenka i zmywarka, zaś dalej same blaty. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się schody prowadzące na drugie piętro.
- Po pierwsze – zaczął mężczyzna – to w tym domku będziesz tymczasowo mieszkać. Nie ma za wielkiego wyboru, gdyż prawie wszystkie wyglądają tak samo w tym Terenie. Po drugie: niestety twoi przyjaciele nie wiedzą gdzie jest reszta...podobno ostatni raz widzieli się z innymi podczas ataku, a po trzecie...nie będzie to zbyt dobra wiadomość. Znaleźliśmy tą zakrwawioną i podartą bluzę niedaleko tamtego domku. Pokazał mi niebieską bluzę, należącą do Ethan'a. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć...Za dużo, stanowczo za dużo jak na jeden dzień.
- Nie wróży to nic dobrego. Przypuszczamy, że właściciel tej bluzy prawdopodobnie...nie żyje.
Ostatnie dwa wyrazy wypowiedziane przez Chrisa, dźwięczały mi jeszcze w uszach. Nie żyje...nie mogłam uwierzyć, że Ethan nie żyje...Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Chris podszedł do mnie i przytuli na pocieszenie. Czułam, że się rozpadam...To nie tak miało być. Nie tak miały wyglądać nasze wspólne wakacje...nie tak.
- Spokojnie, jest jeszcze nadzieja – mówił spokojnym tonem mężczyzna – wyślemy jutro jeszcze jedną ekipę wilkołaków na poszukiwania.
- Nie ma już nadziei! - krzyknęłam – Nie ma! Nigdy nie ma!
Odepchnęłam Chrisa i wybiegłam z płaczem na zewnątrz. Minęłam przyjaciół i pobiegłam dalej w głąb lasu. Słyszałam tylko stłumione przez płacz ich głosy. Nie wiedziałam dokąd zmierzam, po prostu gnałam przed siebie. Usłyszałam znajomy szum i udałam się w jego stronę. Szybko znalazłam się przy wodospadzie. Usiadłam na ziemi i przyciągnęłam kolana pod brodę. Ukryłam w nich twarz i płakałam dalej. Minęło kilka minut, gdy nagle ktoś usiadł obok mnie.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam męski, nieznajomy głos.
Podniosłam głowę i ujrzałam miło wyglądającego niebieskookiego szatyna.
- N-nie... – odpowiedziałam płacząc dalej. Chłopak przytulił mnie.
- Nie wiem co się stało, ale wiem, że gdy tak piękna dziewczyna płacze to nie bez powodu.
Zaśmiałam się lekko, po czym odsunęłam się od chłopaka i wytarłam łzy z policzków.
- Już ci lepiej? - spytał.
Pokiwałam twierdząco głową. Chłopak uśmiechnął się po czym wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją i wstałam.
- Tak w ogóle to jestem Isaac – powiedział wstrząsając moją ręką.
- Melody.
- Ach! To ty jesteś nową nowicjuszką, którą oprowadzała dziś moja matka.
- Hayley to twoja matka? - spytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Jest spoko, jako rodzic...jako przewodnicząca – westchnął - już gorzej.
Tylko się zaśmiałam i odwzajemniłam uśmiech.
- Odprowadzić cię do domku?
- Chyba trafię sama...
- W twoim stanie lepiej jeśli będziesz miała kogoś kto wskaże ci drogę i cię wesprze po drodze – powiedział po czym ruszył w stronę lasu.
Podążyłam za chłopakiem. Zauważyłam, że jest dość wysoki i ma nietypową bliznę na prawym nadgarstku w kształcie płomienia.
- Co to jest? - wskazałam na znak
- Mam to od urodzenia. Jakiś szaman w dniu moich narodzin wypalił mi taki znak, ze względu na to, że należę do Ognia. Jeśli się przyjrzysz wszystkim z tego Terenu zauważysz, że każdy ma coś takiego na nadgarstku.
- Aha.
Nie pytałam o nic więcej. Gdy doszliśmy do Ziemi nikogo nie było już na placu. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach mojego domku
- Moja matka mówiła, że planuje zebranie na dzisiaj. Nie wyglądasz najlepiej, więc jeśli chcesz to mogę spróbować ją przekonać aby to przełożyła...
- Bardzo chętnie. Nie mam siły i ochoty aby usłyszeć więcej rzeczy, które być może mogłyby mnie załamać jeszcze bardziej.
- Okey – uśmiechnął się – radzę ci się teraz położyć i zasnąć. Ściemnia się więc lepiej, żebym już poszedł. Do zobaczenia.
Chłopak pomachał do mnie na odchodne i zniknął za drzewami. Weszłam do wnętrz domku i zamknęłam drzwi na klucz. Szybko wspięłam się po schodach i weszłam do pokoju po lewo. Idealnie trafiłam do sypialni. Nie miałam nawet siły aby wziąć prysznic, tylko zdjęłam buty i położyłam się na łóżku. Od razu zasnęłam.
***
Obudziłam się o świcie. Poleżałam jeszcze trochę na łóżku wsłuchując się w odgłosy ptaków znajdujących się na gałęzi niedaleko okna. W końcu czułam się wypoczęta, wszystkie wczorajsze wydarzenia, wiadomości gdzieś odpłynęły. Postanowiłam wstać i wziąć prysznic. Zrzuciłam bose stopy na podłogę i podeszłam do szafek. Oczywiście wszystkie ubrania były starannie ułożone na półkach. Wzięłam moje dżinsowe szorty, pomarańczową koszulkę z misiem z napisem „HUG ME” oraz tego samego koloru Conversy za kostkę i wyszłam z pokoju. Miałam do wyboru tylko jedne drzwi, więc do nich weszłam. W końcu mogłam się odprężyć i doczyścić. Prysznic zajął mi godzinę. Przebrałam się w wybrany strój i związałam włosy ręcznikiem tworząc turban na głowie. Wychodząc z łazienki usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko zeszłam po schodach i otworzyłam drzwi.
- Witaj płaczku! - powiedział rozradowany Isaac – Piękny dziś dzień! Mogę wejść?
- Hej, tak jasne wchodź – odsunęłam się od drzwi przepuszczając chłopaka.
Isaac rozłożył się na kanapie i poklepał miejsce na fotelu obok. Podeszłam do niego i usiadłam.
- Więc tak...moja matka zgodziła się na przesunięcie zebrania na środę. Ominęło cię wspólne niedzielne śniadanie w Terenach, więc już cię uprzedzam, że zabieram cię na obiad do Ognia. Nie możesz mi odmówić, więc bądź gotowa. Przyjdę po ciebie o 15.
- Aha, okey i tak nie miałam planów na dziś. – powiedziałam obojętnym tonem.
- Nadal masz doła?
- Jak miałabym nie mieć skoro właśnie wczoraj dowiedziałam się, że mój chłopak nie żyje! - poczułam, że łzy spływają mi po policzkach.
- Przepraszam...nie wiedziałem... - powiedział siadając na kanapie.
Nastała chwila ciszy. Łzy nadal wypływały mi z oczu. Isaac wziął mnie za rękę. Czułam, że mogę mu zaufać. Widziałam w nim dobrego przyjaciela. Ścisnęłam mocniej jego rękę i uśmiechnęłam się w znak podziękowania. W tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich Uriah. Spojrzał na nasze złączone dłonie.
- Ekhm...no hej. Chciałem, tylko sprawdzić czy wszystko w porządku po tym jak wczoraj wybiegłaś z płaczem, ale widzę, że już lepiej się czujesz...więc przyjdę później – powiedział po czym zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Czasami nie wiem o co mu chodzi...- odpowiedziałam.
- Jest chyba odrobinę zazdrosny...ale nie ma o co – uśmiechnął się – umawiam się z Mayą.
- Naprawdę?
- Tak, to wspaniała dziewczyna i wyjątkowa – spojrzał na zegarek – cóż muszę już iść. Trzymaj się i pamiętaj o 15.
Przytulił mnie na pożegnanie i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Musiałam znaleźć Uriah'a i wytłumaczyć mu wszystko.











Rozdział 10


Wyszłam z domu starannie zamykając drzwi. Gdzie on  może być ?- pomyślałam – Nie mógł pójść daleko. Skończyłam przemyślenia i udałam się w kierunku Wodnych przez Teren Powietrza. Droga wydawała się krótsza niż wcześniej. Szybko przeszłam przez ich Teren i znalazłam się w Alei. Znów mogłam podziwiać wycięte w różne kształty żywopłoty. Znów zatrzymałam się przy portrecie, który wydał mi się znajomy. To  musi być ona…moja matka. Położyłam rękę na jej liściastym policzku.
- Dlaczego nic mi nie powiedziała? – mruknęłam pod nosem.
Stałam jak wryta  i sprawdzałam czy przypadkiem nie popadam w paranoję, lecz im dokładniej przyglądałam się  twarzy, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to portret mojej matki. Postanowiłam już dłużej tak nie stać . Cofnęłam rękę i poszłam dalej. Tuż po przekroczeniu granicy Terenu zaczęłam rozglądać się za Urim. Nie widziałam go, więc udałam się dalej w kierunku domków, mijając zatłoczone jezioro.  Nigdzie go nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nagle ktoś puknął mnie palcem w plecy.
- Szukasz kogoś? Może uda mi się jakoś pomóc – usłyszałam spokojny kobiecy głos wskazujący, na to że mój rozmówca jest osobą starszą, dużo starszą.
Szybko odwróciłam się i stanęłam oko w oko, z ok. 80 letnią kobietą. Długie, siwe włosy podkreślały jej łagodne rysy twarzy, które wydawały mi się znajome. Sięgała mi wzrostem do połowy czoła, a jej ubiór wyglądał jakby dopiero co wróciła z pola. Za szerokie spodnie na szelkach przesadnie odstawały przy jej talii, a nogawki były niezgrabnie włożone do zielonkawożółtych kaloszy. Szara koszulka dopełniła jej strój ‘’worka  na ziemniaki’’. Nagle kobieta uśmiechnęła się szeroko, a z jej oczu można było wyczytać niedowierzanie.
- O  mój Boże! Melody! Jak ty wyrosłaś! – krzyknęła po czym złapała mnie za nadgarstki.
- Ekm…kim pani jest?? – spytałam, próbując oswobodzić ręce z jej uścisku, nieskutecznie…
- Oh…nie pamiętasz mnie…jestem twoją babcią. To po mnie rzekomo twoja matka odziedziczyła dom w San Diego.
- Co?! Ale, przecież ty…nie żyjesz! Jak to możliwe?
- Cóż…może wejdziemy do środka – wskazała domek obok – porozmawiamy na spokojnie.
- Dobrze.
Weszłyśmy do domku. Wyglądał inaczej niż mój, był urządzony bardziej w starodawnym, babcinym stylu. Usiadłam na jednej z brązowych, skórzanych kanap przy kominku.
- Może chcesz herbaty? - spytała..
- Oh nie, nie trzeba - odpowiedziałam.
Kobieta usiadła obok mnie w fotelu. Przyglądała mi się z dokładnością, jakby chciała sprawdzić, czy to rzeczywiście ja.
- Więc od czego chciałabyś zacząć - przerwała milczenie.
- Najlepiej od samego początku...dlaczego upozorowałaś swoją śmierć, co moi rodzice mają wspólnego z demonami?! - powiedziałam zdenerwowana.
- Głównym powodem upozorowania mojej śmierci był Alexander – na jej słowa osłupiałam, lecz ona ciągnęła dalej – na pewno słyszałaś już  o nim i jego prawej ręce Davinie. Miałam z nimi drobne problemy przez które nie mogłam już żyć poza Wioską. Dlatego upozorowałam swoją śmierć  i z powrotem się tu przeniosłam. Twoi rodzice wiedzieli...
- Wiedzieli?! I nic mi o tym nie powiedzieli?! - przerwałam jej.
- Nie chcieli cie wciągać do świata demonów, chcieli cie najzwyczajniej przed nim chronić. - przerwała na moment, aby zobaczyć moją reakcję. Byłam spokojna, więc ciągnęła dalej – Wiedziałam, że i tak prędzej, czy później dowiesz się kim są...kim ty sama jesteś...
- Co? To znaczy, że...
- Tak Melody, jesteś demonem...lecz nie jesteś normalna jak ja, czy Hayley. Jesteś curse, przeklętą, demonem, który gdy tylko osiągnie pełnoletność musi wybrać czy chce zostać  dobrym, czy złym demonem. Taki demon ma większą moc od pozostałych. Dlatego Alexander chce cie mieć po swojej stronie.
- Gdy osiągnę pełnoletność? Czyli to za półtora miesiąca!
- Wtedy będziesz musiała wybrać... - odpowiedziała babcia ze spokojem – masz jeszcze jakieś pytania?
- Tak...czy moja matka była kiedyś przewodniczącą? - spytałam.
- Tak, rozumiem, że widziałaś jej portret w  Alei. Twoja matka była przewodniczącą, lecz została wygnana... - posmutniała – Zakochała się w jednym z Miasta...twoim ojcu. To dlatego musisz wybierać strony. Nie zdarza się to zbyt często, nawet powiedziałabym, że  jesteś trzecim takim przypadkiem w całej historii...
- Trzecim? Co stało się z pozostałymi? Co wybrali? - spytałam babcię.
- Wybrali...Miasto. Oba przypadki przez czas przed wybraniem byli u nas, szkolili się, podobało im się tu, lecz w dzień wyboru...wybierali inną stronę – powiedziała.
- Aha – spojrzałam na zegar. Była 12:27, musiałam odszukać Uriah'a – Dziękuję, że mi wszystko wyjaśniłaś, ale muszę już iść – wstałam – mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.
-Też mam taką nadzieję – uśmiechnęła się i otworzyła mi drzwi – uważaj na siebie Melody.
Kiwnęłam tylko głową na zgodę i wyszłam. Udałam się w stronę jeziora, gdy ktoś szybko podbiegł i przerzucił mnie przez swoje ramię. Uriah.
- Co ty wyprawiasz idioto?! - krzyknęłam.
- Szłaś tak spokojnie, że nie mogłem się oprzeć –  zaśmiał się.
- Szukałam cię – zaczęłam – chciałam z tobą porozmawiać.
- O czym? - spytał stawiając mnie na ziemi już w Alei.
- Chciałam ci powiedzieć, że... mam chłopaka – uniósł brwi - miałam, już sama nie wiem...wczoraj dowiedziałam się, że teoretycznie może nie żyć....
Nastała cisza, nikt nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzyłam na chłopaka, który widocznie przetwarzał w myślach moje słowa. Moje serce zaczęła bić coraz szybciej, jakby przeczuwało katastrofę. Nagle Uriah  odezwał się:
- Rozumiem, że te ostatnie dni, to co wydarzyło się przy wodospadzie było dla ciebie tylko zabawą? - spytał, w jego oczach widać było rozczarowanie – Byłem dla ciebie tylko pocieszeniem, awaryjnym chłopakiem, gdyby się okazało, że twój obecny jednak nie żyje! - krzyknął.
- To nie tak! - odkrzyknęłam – Ja...
- Ty... - stanął twarzą  w twarz ze mną  i spojrzał mi prosto w oczy – zakochałem się w tobie, myślałem, że jesteś wyjątkowa, inna....widocznie się myliłem – cofnął się  i odszedł.
Czułam się jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Poczułam ucisk w sercu jakby jakaś jego część  oderwała się od reszty i odeszła. Uriah miał rację, bawiłam się jego uczuciami, traktowałam go jak awaryjnego chłopaka... Łzy pociekły mi ciurkiem z oczu. Pobiegłam z powrotem do mojego domku. Przed drzwiami czekał Isaac. Zobacząc w jakim jestem stanie rozpostarł ramiona, aby mnie przytulić. Objęłam go i wtuliłam się w jego ramię.
- Co się stało? - spytał z troską.
- Powiedziałam Uriahowi o Ethanie i... - nie mogłam wykrztusić z siebie więcej.
- Przejdzie mu, dobrze, że byłaś z nim szczera... - uwolnił mnie z uścisku – a teraz idziemy na niedzielny obiad do Ognia – uśmiechnął się.
- No nie wiem, nie jestem w nastroju...
- Obiecałaś. Chodź idziemy – pociągnął mnie za sobą.
Gdy tylko weszliśmy do Terenu osłupiałam. Mnóstwo ludzi, demonów, wilkołaków siedziało na rozłożonych kocach, jedząc, pijąc i bawiąc się. Nie myślałam, że tak wybuchowe demony potrafią być w spólnym gronie i się nie pozabijać. Razem z Isaaciem podeszliśmy do koca zajętego przez dwie małe dziewczynki. Isaac usiadł obok jednej z nich i zmierzwił jej włosy. Mała zaśmiała się serdecznie i walnęła go w ramię.
- Siadaj – powiedziała do mnie rozradowany chłopak – to są moje siostry: Eliza – wskazał blondynkę w niebieskiej sukience, której przed chwila potargał włosy – a to Cleo – pokazał na brunetkę w jeansowych rybaczkach i żółtej koszulce.
- Hej! - przywitały się dziewczynki.
- Cześć – zmusiłam się do uśmiechu i usiadłam pomiędzy Isaaciem i Cleo.
- Pójdę szybko do domku po koszyk. Zaraz wracam – wstał i odszedł.
- To ty jesteś curse?– spytała Eliza.
- Tak
- Jesteś ładna – powiedziała Cleo – masz narzeczonego?
- Narzeczonego? – zaśmiałam się – mam...miałam chłopaka, sama nie wiem...
Dziewczynki zauważyły, że stanowczo posmutniałam. Eliza zbliżyła się i przytuliła mnie swoimi krótkimi rączkami. Dołączyła do niej także Cleo. Poczułam się lepiej, małe potem wciągnęły mnie w rozmowę o Terenie, aż w końcu przyszedł Isaac z koszykiem i położył go na środku koca.
- Uprzedzam, że sam wszystko przygotowałem – pochwalił się.
- Nie zjem tego...- powiedziała Eliza.
- Ja też nie – dołączyła do niej siostra.
Obie sięgnęły do koszyka po trochę żywności i rzuciły w swojego brata.
- Co do chole...- krzyknął, ale przytaknęłam mu rękę do ust.
- Nie przy dzieciach – powiedziałam i także sięgnęłam po jedzenie i usmarowałam mu twarz.
- Sprytne...bardzo sprytne  - niespodziewanie oddał mi.
Nagle wszyscy zaczęli rzucać w siebie jedzeniem w ślad za nami. Po około godzinie, wszyscy byli brudni i mieli resztki żywności na ciele, ubraniu. Uznałam, że wrócę do domku i się odświeżę.
- Odprowadzę cię – zaproponował Isaac.
- Nie trzeba, bardziej przydasz się tutaj – odpowiedziałam
- Okey, do jutra. Miłej nocy – powiedział i zniknął w tłumie sprzątających
Szybko wróciłam do domku, zostawiając za sobą ślady żywności. Zamknęłam drzwi i weszłam po schodach na górne piętro. Zabrałam ze sobą piżamę i poszłam do łazienki się umyć. Pod koniec kąpieli usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko drapnęłam biały szlafrok wiszący na haczyku na drzwiach i zeszłam na dół, aby zobaczyć kogo przyniosło pod mój domek. Zobaczyłam Chrisa z dość niewyraźną miną.
- Znaleźliśmy go – powiedział - tylko jest jeden problem...stracił pamięć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz