Hejka !
Matko jak dawno tu nie byłam...można by powiedzieć, że miała 3-miesięczny urlop od bloga :D Po pierwsze bardzo chciałam was przeprosić za tak długą nieobecność, ale...właściwie to nie wiem czym było to spowodowane, po prostu was przepraszam. Po 2 mam zamiar znów aktywnie tu pracować, wrzucając nowości, jakieś może recenzje książek, które ostatnio przeczytałam (a jest ich sporo), coś wymyślę ;) Po 3 w ramach zadośćuczynienia ofiarowuje wam 2 rozdział mojego new new story, a więc zapraszam!
Rozdział 2
Morderstwa w Blairwood jeszcze w latach
sześćdziesiątych należały do jednych z najczęściej
popełnianych zbrodni. Poprzedni mieszkańcy nazywali ten okres
„czasem żniwiarza”, gdyż słynny morderca tamtego okresu Jason
Rowell zabijał swoje ofiary kosą poprzez odcięcie głów. Ponoć
tłumaczył się głosami w głowie pochodzącymi prosto od Szatana,
lecz stwierdzono u niego silne zaburzenia psychiczne oraz poważny
uraz z dzieciństwa. Tata opowiadał m kiedyś, gdy jeszcze pracował
jako agent FBI, iż ojciec Rowella prawdopodobnie zamordował na
oczach syna swoją drugą żonę, Mary Hergeshimer, a jemu samemu
kazał zakopać ciało jak najdalej od domu. Podobno przez to słynny
„żniwiarz z Blariwood” rozpoczął swą karierę mordercy.
- Macie już jakichś podejrzanych? –
spytałam ojca.
- Człowiek nie mógł tego zrobić –
odpowiedział po chwili milczenia. – pewnie jakieś zwierze udało
się na polowanie i weszło na teren miasta, a ten nieszczęśnik na
nie trafił.
- Czyli wykluczasz morderstwo?
- A coś ty tego taka ciekawa? –
spojrzał na mnie – Aż tak bardzo cię to interesuje?
- Po prostu dawno nie było takiej
zbrodni, przez którą zabierałbyś mnie prosto spod gmachu szkoły,
a tym bardziej poczekałbyś, chociaż aż skończę rozmawiać –
ostatnie dwa wyrazy wypowiedziałam bardzo dosadnie.
- Czyli chodzi ci tylko o to, że
przerwałem ci rozmowę z tym Ashem?
- Nie zmieniaj tematu! – zamilkłam,
aby ułożyć jakąś sensowną wypowiedź - …a Ash wcale mnie nie
obchodzi.
- Obiecaj mi, że nigdy nie sprowadzisz
tego chłopaka do naszego domu – spojrzał na mnie poważnie.
- Nawet nie miałam zamiaru –
mruknęłam – A więc wracając do sprawy, co ty o niej myślisz?
Milczał. Gdy dojechaliśmy pod dom
patrzyłam na niego z wyczekiwanie w oczach. Wydawał się bić z
myślami czy podzielić się ze mną swoimi przypuszczeniami, czy też
nie obarczać mnie nimi. W końcu rozluźnił brwi, westchnął i
zaczął:
- Powiem ci to ze względu na to, iż
jestem pewien, że to pozostanie między nami – spojrzał na mnie
wyczekująco.
- Oczywiście – usiadłam wygodniej w
fotelu.
- A więc, możliwość ataku przez
zwierzęcia jest bardzo prawdopodobna, lecz nie znaleźliśmy żadnego
śladu lisa czy wilka na miejscu zbrodni. Dobrze znasz historię
Rowella?
- Dosyć, aby zrozumieć, o co chodzi –
odparłam.
- Otóż mam teorię, że ktoś
nieudolnie próbuje stać się kimś takim jak on.
- Czyli twoim zdaniem, jakiś facet
lata po mieście z kosą w ręku i dla zabawy podcina ludziom gardła?
– zakpiłam z jego słów.
- Dokładnie.
- Nie chce być nie miła, ale wątpię
w to…większość ludzi już zapomniało o tym, co działo się w
latach sześćdziesiątych.
- To tylko teoria – spojrzał na
zegarek – muszę już jechać. Do czasu mojego powrotu nie wychodź
nigdzie z domu, OK.?
- Dobrze. Jeszcze coś?
- Tak, uważaj na siebie i zamów sobie
coś do jedzenia.
Wysiadłam z samochodu i pomachałam
ojcu na pożegnanie. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi,
grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy. Tuż przy wejściu upadły
na bruk. Schyliłam się po nie i wtedy zauważyłam błotniste ślady
zwierzęcia prowadzące na tyły domu. Odciski te były znacznie
większe od łap labladora. Ostrożnie zaczęłam się cofać do
pozycji wyprostowanej. Miałam w tym momencie dwie opcje: otworzyć
drzwi i wejść do środka lub pójść za śladami i przekonać się,
dokąd prowadzą. Wybrałam tą drugą. Ruszyłam wzdłuż śladów,
tuż przy zakręcie zatrzymałam się. Wahałam się czy iść dalej,
czy zawrócić. Zdecydowałam się wyjrzeć zza rogu. Gdy tylko
wychyliłam głowę zobaczyłam Draco biegnącego prosto na mnie.
Zaczęłam się szybko cofać, lecz pies był szybszy i obalił mnie
na trawę. Lizanie po twarzy nie było moją ulubioną drogą
okazywania mi sympatii przez mojego pupila, lecz teraz mogłam
odetchnąć z ulgą, że za rogiem nie było żadnego dzikiego psa,
czy innego groźnego zwierzęcia tylko on. Z trudem ściągnęłam go
ze mnie i zaciągnęłam do domu. Gdy zdejmowałam buty po całym
domu rozbiegł się dźwięk mojego dzwonka do telefonu. Wyciągnęłam
go z kieszeni i odebrałam.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! –
usłyszałam zdenerwowany głos Anastasi.
- W domu, a gdzie miałabym być? –
odpowiedziałam zszokowana.
- W domu?! W domu?! Powiedziałam ci
tylko, że pójdę po plany, a ty miałaś czekać przy samochodzie i
zadzwonić po Melanie!
- O Jezu! - w całym tym zamieszaniu
zapomniałam o moich przyjaciółkach.
- No właśnie: O JEZU!…możesz mi
wytłumaczyć czemu?
- Tata po mnie przyjechał – zaczęłam
tłumaczyć – podobno znaleziono ciało niedaleko szkoły –
mówiłam siadając na kanapie w salonie.
- Oh…ale mogłaś chociaż zadzwonić!
- Wiem, przepraszam. Może chcecie
wpaść?
- Właściwie to mieliśmy jechać w
czwórkę do Francis’s Bakery.
- Czwórkę?
- Ja, Melanie, Thomas i jego starszy
brat, Adrian – sprostowała – kojarzysz go, prawda? Wyjechał w
tamtym roku, ale wrócił w rzekomych „interesach”. Rok starszy
od nas. Wysoki, nieźle zbudowany szatyn, wiecznie mający włosy
ułożone w artystycznym nieładzie, dosyć blady, ale mający
piękne..- usłyszałam rozmarzony głos dziewczyny- jadeitowe
oczęta.
- Coś kojarzę. Tak czy owak moje
propozycja jest nadal aktualna.
- Okay, wpadniemy – odpowiedziała po
chwili milczenia – chcesz coś od Babuni?
- Dużą Latte i dwa czekoladowe
muffiny.
- Stracę fortunę przez ciebie…Do
zobaczenia – rozłączyła się.
Odłożyłam telefon na stolik od kawy
i poszłam do pokoju się przebrać. Obszerna bluza z dużym napisem
„Fly” i czarne legginsy zdecydowanie bardziej podchodziły pod
mój gust niż biała poważna bluzka i żakiet. Niesforne włosy
związałam w szybkiego koka i całkowicie zmyłam makijaż z
dzisiaj. Wyszłam z pokoju i z powrotem zeszłam na dół. Draco
leżał rozłożony na kanapie, uważnie śledząc mnie wzrokiem.
- No co chcesz? – raptownie podniósł
się i po chwili zaczął warczeć – Hej! Co jest? – podeszłam
bliżej zauważyłam, że to nie na mnie warczał. Coś za mną
wzbudziło w nim agresję i przerażenie. Odwróciłam się. Nie
mogłam uwierzyć w to, kto tam stał. Ash…w całej swojej
okazałości. Podeszłam do drzwi tarasowych i otworzyłam je.
- Nie chce wyjść na niegrzeczną, ale
co ty tu do cholery robisz? – powiedziałam lekko podnosząc głos
– i to na moim patio?
- Przechadzam się po okolicy –
uśmiechnął się – i tak się stało, że widziałem jak
wchodzisz do tego domu – wyjrzał za mnie. Draco nadal warczał i
niespokojnie przechadzał się po pokoju – on tak zawsze?
- Tak, ciężko zdobyć jego zaufanie…
- Mogę? – wskazał drzwi.
Zawahałam się, ale w końcu
przesunęłam się w bok odgradzając mu przejście do salonu. Ash
wszedł do środka. Draco jeszcze bardziej zainteresował się i
jednocześnie zdenerwował jego osobą na swoim terytorium. Chłopak
kucnął przed nim. Ostrożnie wyciągnął rękę przed siebie
i…spokojnie położył ją na jego głowie, lecz coś się przy tym
stało. Kolor oczu Asha na chwilę zmienił odcień na błękitny.
Pies spokojnie siedział zamiatając po ziemi ogonem.
- Masz dar do psów – powiedziałam
lekko zszokowana tym co się stało.
- Być może – wstał – albo mój
urok osobisty zrobił na nim wrażenie.
- Gdybyś go tylko miał to może by ci
się udało – odpowiedziałam przewracając oczami.
- Niedostępna, tajemnicza, urocza
kiedy się denerwuje - oto kolejne rzeczy, które mogę dopisać do
listy „Jaka jest Camille Tarver?” - uśmiechnął się
szarmancko.
- Poznaliśmy się dopiero dzisiaj i
już założyłeś listę jaka mogę być? O ile się nie mylę to
podchodzi to pod obsesję kończącą się najczęściej zakazem
zbliżania – prychnęłam
- Widzę, że nieźle znasz się na
tych rzeczach...no tak przecież jesteś córką szeryfa – znowu
się uśmiechnął, lecz tym razem normalnie, przyjaźnie –
Słyszałem, że nie masz swojego samochodu.
- Nie – zaprzeczyłam, ale szybko
dodałam – ale Anastasia mnie często zabiera swoim.
- Może chciałabyś się jutro zabrać
ze mną? - spytał.
- Proponujesz to każdej nowo poznanej
dziewczynie?
- Tylko tobie – uśmiechnął się
typowym dla siebie uśmieszkiem – Podjadę po ciebie jutro o 7:37,
a i zaczynamy chemią – puścił do mnie oko i wyszedł.
Zastygłam w miejscu, zastanawiając
się nad tym, co przed chwilą zaszło. Właśnie zgodziłam się na
podwózkę do szkoły przez chłopaka, którego poznałam dopiero
dzisiaj. Mój ojciec mnie zabije…Zamknęłam drzwi i usiadłam na
kanapie czekając na przyjaciół, Draco położył się obok mnie,
kładąc mi głowę na kolanach.
- W co ja się wpakowałam...-
powiedziałam na głos.
W niedługim czasie usłyszałam
dzwonek do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy, otworzyłam je i
uśmiechnęłam się do moich gości.
- Hej! – wszyscy wepchali się do
środka. Anastasia po drodze wręczyła mi moje zakupy.
- Wisisz mi 20 dolarów – szepnęła
moja przyjaciółka – włożyłam ci przy okazji do torebki twój
plan.
- Dzięki – rozejrzałam się po
salonie. Melanie i Thomas siedzieli na kanapie i żywo o czymś
dyskutowali, a Adrian rozsiadł się wygodnie na ulubionym fotelu
mojego ojca i zaczął szukać czegoś po kieszeniach swojej
marynarki. Nie powiem, był przystojny nawet bardzo. Kolor jego oczu
idealnie podkreślała ciemnozielona, niedopięta na 2 ostatnie
guziki koszula. Czarne jeansy pod kolor marynarki mówiły, że masz
do czynienia nie z byle kim. Chłopak przerwał poszukiwania i na
chwilę podniósł wzrok, idealnie trafiając na moje błękitne
tęczówki. Uśmiechnął się do mnie zupełnie inaczej niż Ash,
miło i ciepło. Odruchowo odwzajemniłam uśmiech, gdy poczułam
nagłe uderzenie łokciem w bok.
- Idź do niego – szepnęła Tasia.
- Co? - spytałam zdezorientowana.
- Widzę jak na niego patrzysz –
puściła do mnie oko.
- Ile razy ci powtarzałam, że nie
szukam chłopaka – burknęłam, oblewając się rumieńcem –
Adrian wcale mnie nie interesuje...
- Właśnie widzę jak cie nie
interesuje. Ich nie okłamiesz. – wskazała na moje policzki.
- Po prostu zrobiło się gorąco –
nie przemyślałam swoich słów, bo już po chwili Anastasia
wyszczerzyła zęby w uśmiechu, złapała mnie za rękę i
pociągnęła w stronę Adriana.
- Petrov poznaj Camille –
przedstawiła nas sobie, po czym klapnęła na sofę obok.
Stałam naprzeciwko chłopaka, zupełnie
sparaliżowana jego wzrokiem. Z bliska można było dostrzec ich
głęboko jadeitową barwę oraz blask pewności siebie i
tajemniczości. Zauważyłam, że rzeczą, której tak namiętnie
poszukiwał była prawie pusta paczka czerwonych Pall Mall'ów. Nie
rozumiem jak można się tak truć...no ale, cóż to nie moja sprawa
dopóki nie będzie palił na terenie tego domu.
- Przestańcie tak stać jak dwa słupy
soli – wtrąciła moja przyjaciółka i pociągnęła nas w dół–
Siadajcie!
Klapnęłam obok Tasi, gdy Adrian z
powrotem usadowił się wygodnie na fotelu. Ani na chwilę nie
spuszczał ze mnie wzroku, więc nie byłam mu winna. Coś w nim
było...niezwykłego? Tak, tajemniczego? Zdecydowanie, pociągającego?
Tak troszkę. Na samą myśl o tym potrząsnęłam głową, a gdy
znów na niego spojrzałam na jego twarzy pojawił się chytry
uśmieszek.
Miło, że mnie takiego postrzegasz.
Usłyszałam w głowie głos. To
nie był zdecydowanie mój głos. To był ciepły, jedwabisty, pełen
pewności siebie, męski głos. Głos Adriana.
Natychmiast
podniosłam głowę, chłopak uniósł jedną brew, jakby oczekując
mojej reakcji. Chciałam krzyknąć coś typu: Co to do cholery
było?! Ale się powstrzymałam, nie zrozumcie mnie źle bywałam
impulsywna, nawet bardzo, ale to było coś dziwnego, bardzo
dziwnego. Ciszę w końcu przerwała Anastasia.
-
Okay, w tym momencie czuję się jak piąte koło u wozu –
powiedziała wyniosłym tonem – wasza dwójka ciągle nawija o tym
samym – zwróciła się do Melanie i Thomasa, którzy w końcu
zwrócili uwagę na nas – a wasza dwójka – tym razem wskazała
mnie i Adriana – ciągle się do siebie uśmiecha, jakbyście sobie
gadali telepatycznie...ja rozumiem, że miłość od pierwszego
wejrzenia i te bzdety, no ale...
Obrzuciłam
przyjaciółkę gniewnym spojrzeniem, zrozumiała od razu i przerwała
swoje dalsze wywody. Thomas nagle zerwał się na równe nogi i
podbiegł do swojej torby wiszącej na jednym z wieszaków w hallu.
Wrócił po chwili z dwiema butelkami Szkockiej.
- Nie ma to jak prezenty od starszego
brata – wskazał jedną z butelek w kierunku Adriana, ten tylko z
uśmiechem kiwnął głową – to co? O której twój tata wraca? -
zwrócił się w moim kierunku.
- Koło 18, najpóźniej 20 –
odpowiedziałam obojętnie.
- Chyba nie masz zamiaru urządzać
tutaj popijawy?! - wtrąciła oburzona Melanie – Jutro pierwszy
dzień szkoły!
- Oj daj spokój – powiedział
ciepło, schylił się i pocałował swoją dziewczynę w czoło. To
zawsze działało na Mel, żeby zgodziła się na coś co robił
Thomas, co jej stanowczo się nie podobało – oczywiście o ile
Cami się zgodzi – rzucił mi błagające spojrzenie.
- No nie wiem – droczyłam się z nim
– muszę się nad tym ciężko zastanowić...
- Zgadza się – dopowiedziała
Anastasia z szerokim uśmiechem.
- Uważaj, bo pójdzie ci w biodra –
powiedział chłopka, na co dziewczyna rzuciła w niego poduszką. Co
prawda moja przyjaciółka nie należała do najszczuplejszych
dziewczyn, ale nie lubiła gdy ktoś nabijał się z jej tuszy. Nigdy
także nie chciała schudnąć, gdyż jak to mawiała: chciałaby
zostać pierwszą dumną puszystą cheerliderką w Blair High.
***
Można było powiedzieć, że impreza
trwała w najlepsze, a ja nawet zapomniałam o dziwnym zdarzeniu z
Adrianem kilka godzin wcześniej. Cóż nie sadziłam także, że uda
mi się go choć trochę polubić. Okazało się, że jest bardzo
rozrywkowym człowiekiem z charyzmą i meega wielką tolerancją na
alkohol. Podczas gdy reszta towarzystwa ledwo trzymała się na
nogach i sklecała jakiekolwiek słowa, a co dopiero sensowne zdania
on po prostu stał przy nich trzymając niezachwianą równowagę. Co
do mnie...cóż należałam do grupy pośrodku: potrafiących sklecić
zdania i zachować świadomość, ale ledwo chodzących na nogach,
które w tym momencie były tak ciężkie jakby miały przyczepione
do siebie worki z kamieniami, ba cegłami. Leżałam sobie spokojnie
na leżaku na patio, aby choć trochę alkoholu wywietrzało i mogła
znów swobodnie chodzić, gdy drzwi nagle się otworzyły i wyszedł
zza nich Adrian.
- No proszę, księżniczka postanowiła
się trochę ochłodzić? - powiedział kpiąco.
- Proszę cię, nie każ mi żałować
tego, że żywię do ciebie choć trochę przyjacielskich uczuć –
rzuciłam
- Aż mi ciepło na sercu gdy to słyszę
– uśmiechnął się i usiadł na leżaku obok – wyrzuć to
wreszcie z siebie, śmiało pytaj– powiedział odwracając głowę
w moim kierunku.
Mój mózg jednak nie działał, aż
tak szybko by zrozumieć o co chodziło temu człowiekowi i
potrzebował kilku minut na przypomnienie sobie o co chodzi. Adrian.
Głos. Moja głowa.
- Jak to zrobiłeś? - padło pierwsze
z wielu pytań, które chciałam mu zadać – to nie możliwe, żeby
człowiek mógł wchodzić swobodnie do czyjejś głowy...takie
rzeczy to tylko w filmach się dzieją, kochany – kochany, nie
mogłam uwierzyć, że użyłam takiego słowa zwracając się do
niego.
- To proste, będąc garou ducha możesz
robić wiele rzeczy na przykład wchodzić do czyjejś głowy, leczyć
ra...
- STOP! Powiedziałeś garo-co? - aż
usiadłam – ducha? O czym ty człowieku gadasz?!
- Czekaj, to ty nic nie wiesz? -
zmarszczył brwi, ukazując słodkie zmarszczki na jego czole – Nie
wiesz kim jesteś?
- A kim mam do cholery być?! -
zaczęłam krzyczeć – Sądziłam, że masz dużą tolerancję na
alkohol, ale w tym momencie pleciesz jak narąbany.
- Jesteś wilkołakiem Camille,
dokładniej garou, pochodzisz z Argentów jednej z 6 pierwotnych
rodzin, księżniczko.
- Ohoho tego już za wiele – wstałam
i udałam się w kierunku drzwi, gdy Adrian złapał mnie za
nadgarstek i szybko przygwoździł do ściany. Nie sądziłam, że w
tak szybkim tempie można wstać, wykręcić czyiś nadgarstek i
przygwoździć do ściany. Chłopak, trzymał moje nadgarstki nad
moja głową jedną ręką, drugą wyjmując jakiś materiał z
kieszeni.
- Wygląda znajomo? - pokazał mi moją
rękawiczkę do treningów samoobrony. Cóż...mój ojciec bardzo
chce, abym była bezpieczna, ale...nie mogłam znaleźć tej
rękawiczki dzisiaj rano.
- Skąd to masz?! - warknęłam.
- Z miejsca zbrodni – odpowiedział
spokojnie, puszczając moje ręce.
Zaczęłam rozcierać zaczerwienione
ślady na nadgarstkach po jego uchwycie.
- Jakiego miejsca zbrodni? - spytałam.
- A jak myślisz? - odpowiedział
pytaniem na pytanie.
Nie musiał więcej mówić, dokładnie
wiedziałam o jaką zbrodnie chodzi i o jakie miejsce. Zwłoki.
Gardło. Domniemane zwierzę. Otworzyłam szerzej oczy i rozdziawiłam
usta.
- Ja...- mówiłam roztrzęsionym
głosem – ja to...zrobiłam?
Adrian tylko kiwnął głową, a świat
przede mną zaczął ciemnieć, zmieniając się w istną czerń.
Właśnie się dowiedziałam, że zabiłam niewinnego człowieka.
Proszę o szczere opinie (nawet te złe) ;*
A i information: od jutra czyli 12 do piątku czyli 16 jestem na zielonej w Istebnej, ale nie martwcie się, bede miała dostęp do Bloggera z tableta mojej przyjaciółki, więc spokojna główka i Dobranoc :)
PS Gdyby komuś coś się kojarzyło z Akademią Wampirów np. postać Adriana i typy wilkołaków to...bardzo dobrze ;p