Witajcie!
Wpadam na chwilkę, gdyż za moment wychodzę na rodzinną pożegnalną kolację. Pamiętacie jak mówiłam, że przyleciała moja rodzina z Kanady? Już w środe wylatuje...ach, jak ten czas leci! Dodaję wam, kolejny rozdział, ostatnio naprawdę mam mega wenę!^^ Co do rozdziału to: jak rozwinie się relacja Melody-Uriah? Czym jest "curse"? I czy przyjaciele Melody przeżyją? Trzymajcie i komentujcie :)
Rozdział 7
Wyjazd
Obudziłam się z krzykiem. Nie
pamiętam co go wywołało, nie pamiętam niczego z mojego snu. Po
prostu krzyczałam. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach i kapać
na prześcieradło. Nie mogłam się opanować. Wszystkie emocje,
które przez cały dzień tłumiłam tak jakby eksplodowały. Drzwi
do mojego pokoju otworzyły się, obijając klamką o ścianę z
hukiem. Nie mogłam zidentyfikować postaci przez łzy w oczach i
ciemność. Usiadła obok mnie na łóżku i mocno przytuliła.
Poczułam znajomą falę ciepła, którą wywoływała tylko jedna
osoba. Uriah. Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie. Słychać było
tylko mój powoli zanikający szloch.
- Już...cicho. Wszystko w porządku,
spokojnie – jego ton był łagodny, kojący – co się stało?
- Sama nie wiem...po prostu obudziłam
się z krzykiem i...nie pamiętam nawet czemu...- mówiłam
roztrzęsionym głosem.
Uriah delikatnie pogładził mnie po
głowie.
- Zostać z tobą dopóki ponownie nie
zaśniesz?
Pokiwałam twierdząco głową. Co ja
robie? - pomyślałam – ten chłopak źle na mnie działa, przecież
mam Ethan'a i to jego kocham...tak mi się przynajmniej wydawało
przed tymi wszystkimi wydarzeniami...teraz nie byłam pewna tego
uczucia... Uriah położył się koło mnie, a ja położyłam głowę
na jego rozłożonym ramieniu, wtulając się w jego pierś.
Nasłuchiwałam bicia serca chłopaka, które biło spokojnie,
równomiernie. Czułam się przy nim bezpiecznie, jakby wszystkie
problemy gdzieś odleciały. Mój oddech zrównał się z jego. Gdy
tylko zamknęłam powieki, zasnęłam.
Nad ranem obudził mnie dźwięk
otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy. Uriah nadal leżał koło mnie.
Odwróciłam głowę, aby spojrzeć kto przyszedł. Chris. Wydawał
się być zdziwiony widokiem jaki zastał. Nie byłam zaskoczona jego
reakcją. Dziewczyna, która wczoraj poznała chłopaka, spała z nim
na jednym łóżku w nocy. Uriah także się obudził, obejrzał się
dookoła, aż jego wzrok nie napotkał postaci Chrisa. Szybko usiadł
na łóżku obok mnie, zrucając nogi na podłogę.
- O co chodzi? - spytał zaspany.
- Chciałem was tylko powiadomić, że
wyjeżdżamy za godzinę.
- Dobrze, będziemy – ziewnął -
gotowi.
- Nie wątpię...pamiętajcie, godzina.
Powtórzył ostatni raz i wyszedł
zamykając za sobą drzwi. Uriah, z powrotem rozłożył się na
łóżku i zaczął nucić jakąś melodię.
- Co ty robisz? - spytałam spoglądając
na niego – Mieliśmy iść przygotowywać się do wyjazdu.
- Wiem, ale przez twój wrzask w nocy
nie mogłem spać, więc należy mi się chociaż jeszcze pół
godziny snu.
- Ale Chris mówił...ty mówiłeś, że
Bety słuchają się przywódcy, więc..
- Mam też swój rozum i nie zawsze
słucham się poleceń jakie mi dają, a teraz proszę daj mi spać i
idź się przebrać, pomalować czy co tam rano dziewczyny zawsze
robią...
- Nie rozumiem cię...raz jesteś miłym
czarusiem, a następnym razem zmieniasz się w największego chama –
powiedziałam gniewnie, wstając z łóżka.
- Taki już jestem – odpowiedział
przekręcając się na prawy bok – przywykniesz.
Pokręciłam tylko głową, podeszłam
do walizki i ją rozpięłam. Wszystkie ubrania były starannie
złożone, więc nie chciałam tego niszczyć. Wzięłam pierwsze
lepsze jeansy, bluzkę z krótkim rękawkiem i moją kosmetyczkę w
której miałam wszystko. Z powrotem zapięłam bagaż i wyszłam z
pokoju w poszukiwaniu łazienki. Szłam przez korytarz w kierunku
schodów, otwierając przy tym każdy pokój.
- Szukasz czegoś? - usłyszałam
damski głos za moimi plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam kilka
centymetrów niższą ode mnie niebieskooką dziewczynę mniej więcej
w moim wieku. Była ładna. Miała długie brązowe włosy i szczupłą
sylwetkę. Jej śnieżnobiała sukienka nad kolana lekko raziła w
oczy. Szyję zdobił jej krótki czerwony krawat.
- Tak, szukam łazienki –
odpowiedziałam.
- Jest naprzeciwko pokoju Chrisa, a tak
w ogóle to jestem Maya.
- Melody.
Wyciągnęła do mnie rękę na
przywitanie. Uścisnęłam ją. Kątem oka zauważyłam wychodzącego
z pokoju Uriah'a. Jego czarne lekko kręcone włosy były strasznie
potargane. Szedł w naszym kierunku z rękami założonymi za głowę
i szerokim uśmiechem.
- Maya? - spytał zatrzymując się
obok.
- Uri!! - krzyknęła po czym zarzuciła
mu ręce za szyje i mocno przytuliła.
- Skąd się tu wzięłaś? Wszyscy
myśleli, że Źli cię przetrzymują – powiedział, delikatnie
odsuwając się od dziewczyny.
- Tak było, ale udało mi się uciec.
Wróciłam do Wioski, a Hayley mi powiedziała, że w końcu
znaleźliśmy „curse” i wysłała do was. To prawda?
- Tak i właśnie ją poznałaś –
powiedział wskazując dłonią na mnie.
- O mój boże! Naprawdę?! - odwróciła
się do mnie gwałtownie.
Jej mina wskazywała zdziwienie i
oszołomienie, lecz szybko się otrząsnęła i szeroko uśmiechnęła.
- Nie wierze...myślałam, że to
bujda, którą wciskała nam Hay.
- Jak widzisz, nie...to prawda.
- Chwileczkę – przerwałam –
możecie mi wytłumaczyć dlaczego nazywacie mnie „curse”?
- Curse to...- zaczęła Maya.
- Nie możesz jej powiedzieć –
przerwał jej Uriah – przywódczyni chce to zrobić osobiście.
- Okej...to ja idę, muszę jeszcze
pogadać z Chrisem. Do zobaczenia! - krzyknęła odchodząc.
Chłopak odprowadził ją wzrokiem.
Spojrzałam na niego.
- To twoja dziewczyna? - odpaliłam.
- Co?! - aż krzyknął ze zdziwienia –
Nie, to moja kuzynka.
- Aha...nie wiedziałam...
- A co? Zazdrosna jesteś? - spytał
robiąc krok do przodu.
- Eee, nie! Może trochę...matko! Co
ja gadam! - skarciłam samą siebie.
Uriah zaśmiał się i odsunął.
Spojrzał na zegarek. Nawet nie wiedziałam, że ma go na ręce...
- Mamy jeszcze 20 minut, lepiej się
pośpieszyć – powiedział i ruszył w stronę łazienki.
- Co ty robisz?! Byłam pierwsza!
- Ale się ociągałaś, więc będziesz
musiała poczekać – powiedział zwycięsko i zatrzasnął drzwi od
pomieszczenia.
- Znów zachowałeś się chamsko! -
krzyknęłam przez drzwi siadając przy ścianie obok.
- Będziesz musiała się do tego
przyzwyczaić! - odpowiedział.
- Nie mogę uwierzyć, że akurat mi,
ta cała Hayley musiała przydzielić ciebie!
- Matko, naprawdę jesteś czasami
marudną osobą – powiedział wychodząc – byłem tam tylko 5
minut. Dłużej by to trwało gdybyś to ty weszła pierwsza.
Gdy się mijaliśmy, dźgnęłam go
palcem w miejsce pod żebrami.
- Ej! - zaśmiał się – odwdzięczę
się za to!
- Na pewno nie teraz! - szybko
zamknęłam drzwi od łazienki.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam
wodę. W pewnym momencie przypomniał mi się mój sen...Znajdowałam
się w dużym, ciemnym pomieszczeniu. Naprzeciwko mnie stały dwa
puste krzesła. Nagle pojawiły się na nich dwie postacie.
Rozpoznałam je. Moi rodzice. Siedzieli przywiązani do krzeseł. Łzy
zebrały mi się w oczach. Chciałam pobiec w ich kierunku, lecz
poczułam rękę na ramieniu, która mnie powstrzymała. Szybko
odwróciłam się i zobaczyłam ją. Davine. Stała uśmiechnięta,
wyciągając do mnie druga rękę, w której trzymała pistolet.
- Jestem ciekawa...chętniej
zastrzelisz swoja matkę, czy ojca.
- C-co? - spytałam z niedowierzaniem –
nie zrobię tego!
Wytrąciłam jej pistolet z ręki.
Uderzył o podłogę z trzaskiem, który rozbiegł się po
pomieszczeniu.
- Niemądrze postąpiłaś –
pokręciła głową.
Odepchnęła mnie na bok, z taką siłą,
że upadłam na ziemię. Szybko podniosła pistolet i...strzeliła.
Dźwięk wystrzału dźwięczał mi w uszach. Popatrzyłam dookoła.
Mój wzrok zatrzymał się na czerwonej plamie na koszuli matki. To
właśnie wydarzenie wywołało mój krzyk w środku nocy.
Stałam pod prysznicem, oszołomiona
wspomnieniem snu. Ciepłe strumienie wody, ściekały po gołych
plecach. Nie wiedziałam co myśleć. Wiedziałam, że to był tylko
sen, strasznie realistyczny sen...nagle rozległo się głośnie
pukanie.
- Melody! Masz jeszcze 7 minut! -
krzyknął Uriah.
Szybko zakręciłam wodę i owinęłam
się ręcznikiem. Chciałam zapomnieć o śnie, w końcu miałam
ważniejsze rzeczy na głowie. Wyjazd nie wiadomo dokąd z ludźmi,
których znałam tylko jeden niecały dzień. Założyłam
naszykowane ubranie. Mokre włosy wytarłam mocno ręcznikiem i
związałam w szybkiego koka. Wyszłam z łazienki. Przy drzwiach
czekał już na mnie Uriah z moją walizką.
- Co ty zasnęłaś pod tym prysznicem?
- Nie...- odpowiedziałam beznamiętnie.
- Co się stało? - spytał, zbliżając
się do mnie.
- Przypomniałam sobie...sen...
Łzy zaczęły spływać mi po
policzkach. Znowu się rozpłakałam i znowu przy nim...Uriah
ostrożnie przytulił mnie, a ja objęłam go rękami w pasie
wtulając się w jego pierś. Kolejny raz uspokajałam się
wsłuchując się w bicie jego serca.
- No proszę, proszę – powiedziała
uśmiechając się szeroko Maya – zakochani są wśród nas, hihihi
Szybko odsunęliśmy się od siebie.
Oboje mieliśmy rumiane policzki. Maya zaczęła się głośno śmiać.
Chwilę później cała nasza trójka śmiała się do rozpuku.
- Okej, koniec. Chris kazał wam
powiedzieć, że już wyjeżdżamy.
Zeszliśmy po schodach, kierując się
do drzwi wyjściowych. Ujrzałam dwa czarne samochody, gotowe do
odjazdu. Z jednego z nich wyszedł Jason. Szybko pobiegłam w stronę
przyjaciela i mocno go przytuliłam, prawie przewracając do tyłu.
- Hej! Spokojnie! - mówił radosnym
tonem – Wszystko w porządku?
- Tak – odsunęłam się od niego –
a z tobą? Jak noga?
- Jak widzisz dobrze, mówiłem ci, że
z tego wyjdę. Widzę, że już poznałaś Uriah'a, Chris'a i Mayę.
- Tak, Uri znalazł mnie błąkającą
się po lesie i przyprowadził do domku.
- A wiesz może co z resztą?
- Nie...nie widziałam ich
nigdzie...mam nadzieje, że z nimi wszystko w porządku...
- Nie martwcie się o resztę,
powiedziałem o tym Chrisowi kiedy ty byłaś pod prysznicem –
wtrącił Uriah – Tak w ogóle to witaj Jason!
Obaj uściskali się mocno jakby byli
braćmi.
- Witaj Uri! Słyszałem, że to ty
uratowałeś naszą małą „curse”.
- Tak, maruda czasem z niej straszna –
powiedział i dźgnął mnie palcem pod żebrami.
- Ej! - zaśmiałam się.
- Mówiłem, że się odpłacę za
tamto – szepnął mi w ucho.
- Okej...pamiętacie, że ja tez tutaj
jestem prawda? - wtrącił zdezorientowany Jason.
- Będziemy zaraz odjeżdżać więc
wchodźcie do środka.
Ja z Jason'em wsiedliśmy do samochodu.
- Miłej podróży – powiedział
Uriah, zamykając drzwi. Nie jechał z nami.
Za kierownicą siedział jeden z
mężczyzn, których wczoraj poznałam. Nadal miał na sobie ten sam
garnitur. Rzuciło mi się w oczy to, że nie miał prawego ucha.
Ruszyliśmy. Wyjechaliśmy inną drogą niż przyjechałam z
przyjaciółmi. Była węższa i dłuższa. Gdy wjechaliśmy na
autostradę, poczułam się senna. Oparłam głowę o drzwi i
zasnęłam. Obudził mnie głos Jason'a:
- Jesteśmy na miejscu! - powiedział z
radością.
Lekko oniemiała i zaspana, otworzyłam
drzwi. Wysiadłam i zobaczyłam zaskakujący widok. Grupka dzieci
bawiła się w berka, śmiejąc się przy tym i krzycząc z radości.
Wokół znajdowały się drewniane domki z tarasami na których
gdzieniegdzie stały huśtawki, grille, czy mini ogródki. Samochody
stały na wielkim placu wyłożonym kostką. Na środku znajdowało
się duże drzewo z grubym, dziwnie wygiętym konarem. Podeszłam do
niego. Zauważyłam wyrzeźbione na nim różne imiona i symbole.
Moją uwagę przykuł napis: „Sarah i Andrew”. Czyżby moi
rodzice byli w tym miejscu?
- Czemu się tak przyglądasz z
zamyśloną miną? - spytał Uriah.
Wskazałam mu wyryty napis.
- Sarah i Andrew...no i co w związku z
tym?
- To imiona moich rodziców...-
odpowiedziałam i popatrzyłam na niego.
- Aha. Wiesz jak nazywamy to drzewo?
- Nie, jak?
- „Drzewo zakochanych” -
odpowiedział – wszystkie te imiona to imiona demonów, czy
zakochanych wilkołaków...banalne wiem, ale taka już tradycja.
Skoro twoi rodzice tu byli, a teraz są razem to się nie dziwie, że
ich imiona tu widnieją.
- Tylko że moi rodzice by mi
powiedzieli, że są demonami...chyba
- No nie wiem, moi mi nie
powiedzieli...woleli porzucić niż wyjawić prawdę... - powiedział
obojętnie
- Porzucili cię? - spytałam
zdziwiona.
- Tak, już się z tym pogodziłem.
Dzięki Hay mam nową rodzinę i przyjaciół...- obejrzał się
dookoła, aż jego wzrok zatrzymał się na wysokiej kobiecie o
rudych włosach w średnim wieku, która właśnie się do nas
zbliżała.