Ohaio!
Trochę mnie tu nie było... Wiem, że jest późno, ale w końcu skończyłam pisać rozdział. Jest on najdłuższy ze wszystkich, gdyż według OpenOffica ma 3 strony :D Więc Komentujcie, Oceniajcie itd. Miłego czytania :)
Rozdział 5
Niewiedza...
Biegłam przed siebie, ocierając oczy
z łez. Wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać, a co dopiero
zawrócić…Nie mogłam, po prostu nie mogłam…Ostatnie co
pamiętam to krzyk Jason’a, abym uciekała, nie chciałam…nie
chciałam go zostawić samego, a co dopiero rannego z „nią”.
Tak, zjawą czy może koszmarem mojego snu. Znalazła i zaatakowała
w najmniej spodziewanym momencie. Musieliśmy się rozdzielić, nie
mieliśmy wyboru…nie mogła ścigać nas wszystkich naraz.
Wiedziałam, że pójdzie za mną…nie wiem czemu, po prostu
wiedziałam, że tak będzie. Jedynym moim celem teraz było dotrzeć
z powrotem do chatki.
Kilka godzin wcześniej…
- Jesteś pewien? – spytał już
zdenerwowany Jason.
- Tak. Już niedaleko. – powiedział
Noah.
- Mówiłeś to samo z godzinę temu…
- Tym razem jestem stuprocentowo pewny.
Powinien być już za tym zakrętem. – wskazał zarośniętą
drogę, niedaleko nas.
Jason gwałtownie skręcił w lewo,
przy okazji przewracając wszystkie nasze bagaże o 360*.
- Cholera jasna! Jason! Uważaj trochę!
- skarciła go Angi.
- Przepraszam...ale gdyby Noah
powiedział to trochę wcześniej nie musiałbym reagować tak
gwałtownie! - odpowiedział z wyrzutem.
- Nie zwalaj na mnie! To ty prowadzisz!
- Ale to ty trzymasz mapę!
- Ach! Nie dacie spać ludziom! Jason
skupiłbyś się na prowadzeniu, a Noah z łaski swojej zamknij się!
- wtrąciła, niezadowolona Milly.
Wszyscy nagle zamilkli. Jedyne co było
słychać to dźwięk silnika obijający się o pozostałe części
samochodu i śpiew ptaków dobiegający z wyższych partii lasu. Nie
pozostało mi nic innego jak patrzeć przez okno na otaczający nas
las. Wszystkie drzewa były ogromne, gdzieniegdzie widać było
przeskakujące wiewiórki i siedzące na gałęziach różnokolorowe
ptaki. Od zawsze kochałam las, była to dla mnie oaza spokoju w
której mogłam pomyśleć i skupić się na ważnych dla mnie
sprawach. W pewnym momencie widok zaczął mnie nudzić, a powieki
stawały się coraz cięższe. Zapadłam w głęboki sen...
***
Poczułam mocne szarpnięcie
za ramię, które wybudziło mnie ze snu. Gdy otworzyłam oczy
ujrzałam Ethan'a
- Co się dzieje?
- Już dojechaliśmy,
śpiochu! - powiedział z uśmiechem po czym podał mi rękę, aby
pomóc wstać.
Moje ciało odmawiało mi
posłuszeństwa i nie pozwalało wstać z fotela. Byłam bardzo
zmęczona, ale w końcu wyszłam z trudem z samochodu. Ku mojemu
zdziwieniu domek, w którym mieliśmy nocleg, nie wyglądał tak źle
jak myślałam. Widać było, że ściany były świeżo malowane
jakimś specyfikiem na drewno, które sprawiało, że błyszczało w
słońcu. Na werandzie stała duża wieloosobowa huśtawka. Po
drugiej stronie znajdował się mały stolik z trzema plastikowymi
krzesłami w odcieniu błękitu. Rośliny doniczkowe tylko dodawały
uroku całemu miejscu. Widać było, że właściciel dbał o swoją
własność.
- Facet mówił, że klucz
znajdziemy pod jedną z doniczek – powiedziała Nat.
Milly podeszła do rośliny
najbliżej drzwi, podniosła ją i wyciągnęła pęk kluczy. Dwa
długie złotawe klucze i kilka małych srebrnych o różnorodnych
kształtach.
- Podobno ten od drzwi to
jeden ze złotych - powiedział Jason.
Nat wzięła klucze i
włożyła do otworu jeden z dwóch. Nie pasował. Włożyła drugi i
wtedy drzwi otworzyły się. Po kolei wszyscy weszliśmy do środka.
Od zewnątrz dom nie wydawał się duży, lecz od wewnątrz był
ogromny. Pomieszczenie było bardzo przestrzenne. W salonie stała
duża skórzana sofa w kolorze jasnego brązu i dwa fotele.
Naprzeciwko znajdował się przytulny kominek z wygrawerowanymi
słowami Einstein'a „Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest
wyobraźnia.”
-
Mądre słowa - powiedział Josh.
Nawet
nie wiem kiedy znalazł się tak blisko mnie. Czułam jego oddech na
gołym ramieniu. Odsunęłam się parę centymetrów w bok.
-
Wiem...mój dziadek zawsze mi to powtarzał jak byłam mała -
odpowiedziałam.
Nic
nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i odszedł. „ Dziwne...”
- pomyślałam. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, moją uwagę
szczególnie skupił samodzielnie zrobiony dyplom „ Dla
najlepszego taty na świecie” podpisany
przez Jane. Obok na
komodzie stały zdjęcia mężczyzny wyglądającego na nie więcej
niż trzydzieści pięć lat i małej dziewczynki. „To pewnie
Jane...” - pomyślałam biorąc do ręki zdjęcie, na którym
mężczyzna trzymał na rękach złotowłosą dziewczynkę, ubraną w
zwiewną, różową sukienkę. Zdjęcia były z 1984 roku. Co
następne zdjęcie, mężczyzna wyglądał coraz starzej, zaś mała
się nie zmieniała, to tak jakby...jakby nie starzała się... Nagle
ktoś objął mnie mocno w pasie i podniósł do góry. Zaczęłam
nerwowo machać nogami.
- Aua! -
krzyknął Ethan opuszczając mnie na ziemię.
Szybko
odwróciłam się do niego na pięcie i złapałam za ręce.
- Jejku!
Przepraszam! Dobrze wiesz, że mnie nie należy zachodzić od tyłu,
staje się nerwowa i nie wiem o co chodzi! - powiedziałam z
uśmiechem.
- No tak
zapomniałem...
- Proszę
cię spójrz na te zdjęcia. Czy nie wydaje ci się, że ta
dziewczynka w ogóle nie starzała? - wskazałam palcem na zdjęcia
położone na komodzie.
Ethan
dokładnie przyjrzał się zdjęciom. Jego mina nie wskazywała na
to, że jest na nich coś dziwnego.
- Nic
nie widzę. Na każdym zdjęciu wydaje się coraz starsza, a tym
bardziej na tym - pokazał mi zdjęcie na którym był ten sam
mężczyzna ze złotowłosą dziewczyną, lecz obok nich stała
jeszcze dwójka dzieci.
- Nic
nie rozumiem...jeszcze przed chwila na każdym z tych zdjęć była
mała dziewczynka, a teraz...ach!
- To na
pewno przez zmęczenie, lepiej się połóż. Na górze są
sypialnie, jeszcze nikt żadnej nie zajął więc będziesz pierwsza.
Uśmiechnął
się i ujął dłońmi moją twarz po czym zbliżył się, a nasze
usta złączyły się w pocałunku. Odruchowo moje ręce złapały
Ethan'a za biodra Tego mi brakowało po tych wszystkich
wydarzeniach...miłości i bliskości z jego strony. Chciałabym, aby
ta chwila trwała wiecznie, ale naprawdę byłam zmęczona.
Delikatnie odsunęłam się od niego, aby spojrzeć mu w oczy. Jak
zawsze jego niebieskie oczy były pełne życia i troski.
Uśmiechnęłam się po czym powędrowałam po schodach na górę.
Doszłam na sam koniec korytarza i otworzyłam drzwi po prawo. Pokój
wydawał się duży. Stały tam dwa łóżka, jedna mała sofa, stary
telewizor i duża drewniana szafa. Na ścianach wisiały przeróżne
obrazy i fotografie rodzinne. Nie miałam siły ich wszystkich
obejrzeć dokładnie, więc tylko rzuciłam na nie okiem i położyłam
się na łóżku pod oknem. Gdy tylko moja głowa zetknęła się z
poduszką, odleciałam w krainę snu.
***
Byłam w
lesie. Nie wiem skąd się tam wzięłam. Miałam na sobie zwiewną,
białą sukienkę. Moje nogi były bose. Czułam wszystko co miałam
pod nimi. Nagle jakaś ciemna postać mignęła niedaleko mnie.
Zaczęłam biec przed siebie. Znów coś mignęło po mojej prawej.
Skręciłam w tę stronę, przy okazji przyśpieszając. Nagle to
„coś” zatrzymało się jakieś 200 metrów przede mną.
Podeszłam kilka kroków bliżej, aby lepiej się przyjrzeć. Istota
stała jakby na czterech łapach, lecz nagle coś zaczęło się
dziać. Zaczęła wstawać i zamiast zgarbionego czegoś w jej
miejscu stanął człowiek. Mogłam jedynie stwierdzić, że był to
wysoki mężczyzna o bladej cerze i czarnych jak smoła włosach.
Moja ciekawość przerosła strach. Zaczęłam iść w jego kierunku.
Gdy zaczął powoli odwracać się...przebudziłam się. Ktoś wszedł
do mojego pokoju.
***
Przekręciłam się na drugi bok, aby zobaczyć kto wszedł do
pokoju. Lekko otworzyłam oczy i zobaczyłam Angi zbliżającą się
do mnie. Zamknęłam z powrotem oczy.
- Co
robisz?
- To ty
nie śpisz?! - spytała ze zdziwieniem.
- Już
nie. Obudziło mnie skrzypienie twoich butów, mam lekki sen -
wyjaśniłam.
- Aha.
Jason powiedział żeby cię obudzić, bo chcemy się przejść po
lesie.
- Ok,
tylko się trochę ogarnę i zejdę
-
Dobrze. Czekamy - uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą
drzwi.
Pośpiesznie
wstałam i poszłam do łazienki przebrać się w dresy i białą
bluzkę na ramiączka z napisem „Smile”. Następnie
zeszłam na dół. Wszyscy czekali tylko na mnie, bo oczywiście to
ja zawsze się spóźniam. Poszliśmy trochę tą samą drogą co
przyjechaliśmy, potem dopiero Noah poprowadził nas w dróżkę
między drzewami. Znów czułam spokój i opanowanie, mogłam
pomyśleć, tak jak to było gdy byłam młodsza. Wsłuchiwałam się
w śpiew ptaków. Koło mnie nagle pojawił się Ethan. Spojrzałam
na niego, a on się uśmiechnął i złapał mnie za rękę.
Spletliśmy nasze dłonie. Ogarnęła mnie fala gorąca i
bezpieczeństwa. Szliśmy tak kilka minut wsłuchując się w
otoczenie, gdy w pewnym momencie usłyszeliśmy krzyk na początku.
Ktoś, chyba Josh krzyknął żebyśmy się szybko rozdzielili.
Puściłam rękę Ethan'a i pobiegłam w prawo ile sił miałam w
nogach. Nie wiedziałam czemu zaczęłam płakać. Po jakimś czasie
potknęłam się o coś i runęłam na ziemię. Obolała, z trudem
się odwróciłam i zobaczyłam leżącego Jason'a ze zmiażdżoną
nogą.
-
Melody? - spytał dysząc.
- Tak -
odpowiedziałam po czym szybko podczołgałam się do niego.
-
Posłuchaj mnie uważnie...- przerwał kaszląc - musisz wrócić do
domku. Gdy tam dojdziesz zejdź do piwnicy...znajdziesz tam medalion
przedstawiający płonącego wilka. Masz go stamtąd zabrać i uciec
jak najdalej, nie zważaj na innych! Klucz jest w mojej prawej
kieszeni. Reszty dowiesz się później...o mnie się nie martw wyjdę
z tego, a teraz musisz uciekać! Jak najszybciej, słyszysz! Uciekaj!
Teraz!
Nadal
nie docierały do mnie słowa Jason'a. Szybko sięgnęłam po klucz i
go wyjęłam. Wstałam i zaczęłam uciekać, nawet się nie
oglądając na rannego przyjaciela. Jedyne o czym teraz myślałam to
o medalionie.
***
***
***
super, super, super <3 życzę weny :)
OdpowiedzUsuńświetne, coraz bardziej ciekawe <3 i tak jak Margaret weny życzę :*
OdpowiedzUsuń