niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 10

Witajcie :)


Mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze o moim drugim opowiadaniu :) Miałam plan, że poczekam z napisaniem rozdziału 10 Przeklętej, aż do rozkręcenia się Igrzysk. Uznałam, że już jako tako akcja trwa w historii Natashy, to wstawiam rozdział 10 przygód Melody :) Zapraszam do przeczytania i komentowania.


Rozdział 10


Wyszłam z domu starannie zamykając drzwi. Gdzie on  może być ?- pomyślałam – Nie mógł pójść daleko. Skończyłam przemyślenia i udałam się w kierunku Wodnych przez Teren Powietrza. Droga wydawała się krótsza niż wcześniej. Szybko przeszłam przez ich Teren i znalazłam się w Alei. Znów mogłam podziwiać wycięte w różne kształty żywopłoty. Znów zatrzymałam się przy portrecie, który wydał mi się znajomy. To  musi być ona…moja matka. Położyłam rękę na jej liściastym policzku.
- Dlaczego nic mi nie powiedziała? – mruknęłam pod nosem.
Stałam jak wryta  i sprawdzałam czy przypadkiem nie popadam w paranoję, lecz im dokładniej przyglądałam się  twarzy, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to portret mojej matki. Postanowiłam już dłużej tak nie stać . Cofnęłam rękę i poszłam dalej. Tuż po przekroczeniu granicy Terenu zaczęłam rozglądać się za Urim. Nie widziałam go, więc udałam się dalej w kierunku domków, mijając zatłoczone jezioro.  Nigdzie go nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nagle ktoś puknął mnie palcem w plecy.
- Szukasz kogoś? Może uda mi się jakoś pomóc – usłyszałam spokojny kobiecy głos wskazujący, na to że mój rozmówca jest osobą starszą, dużo starszą.
Szybko odwróciłam się i stanęłam oko w oko, z ok. 80 letnią kobietą. Długie, siwe włosy podkreślały jej łagodne rysy twarzy, które wydawały mi się znajome. Sięgała mi wzrostem do połowy czoła, a jej ubiór wyglądał jakby dopiero co wróciła z pola. Za szerokie spodnie na szelkach przesadnie odstawały przy jej talii, a nogawki były niezgrabnie włożone do zielonkawożółtych kaloszy. Szara koszulka dopełniła jej strój ‘’worka  na ziemniaki’’. Nagle kobieta uśmiechnęła się szeroko, a z jej oczu można było wyczytać niedowierzanie.
- O  mój Boże! Melody! Jak ty wyrosłaś! – krzyknęła po czym złapała mnie za nadgarstki.
- Ekm…kim pani jest?? – spytałam, próbując oswobodzić ręce z jej uścisku, nieskutecznie…
- Oh…nie pamiętasz mnie…jestem twoją babcią. To po mnie rzekomo twoja matka odziedziczyła dom w San Diego.
- Co?! Ale, przecież ty…nie żyjesz! Jak to możliwe?
- Cóż…może wejdziemy do środka – wskazała domek obok – porozmawiamy na spokojnie.
- Dobrze.
Weszłyśmy do domku. Wyglądał inaczej niż mój, był urządzony bardziej w starodawnym, babcinym stylu. Usiadłam na jednej z brązowych, skórzanych kanap przy kominku.
- Może chcesz herbaty? - spytała..
- Oh nie, nie trzeba - odpowiedziałam.
Kobieta usiadła obok mnie w fotelu. Przyglądała mi się z dokładnością, jakby chciała sprawdzić, czy to rzeczywiście ja.
- Więc od czego chciałabyś zacząć - przerwała milczenie.
- Najlepiej od samego początku...dlaczego upozorowałaś swoją śmierć, co moi rodzice mają wspólnego z demonami?! - powiedziałam zdenerwowana.
- Głównym powodem upozorowania mojej śmierci był Alexander – na jej słowa osłupiałam, lecz ona ciągnęła dalej – na pewno słyszałaś już  o nim i jego prawej ręce Davinie. Miałam z nimi drobne problemy przez które nie mogłam już żyć poza Wioską. Dlatego upozorowałam swoją śmierć  i z powrotem się tu przeniosłam. Twoi rodzice wiedzieli...
- Wiedzieli?! I nic mi o tym nie powiedzieli?! - przerwałam jej.
- Nie chcieli cie wciągać do świata demonów, chcieli cie najzwyczajniej przed nim chronić. - przerwała na moment, aby zobaczyć moją reakcję. Byłam spokojna, więc ciągnęła dalej – Wiedziałam, że i tak prędzej, czy później dowiesz się kim są...kim ty sama jesteś...
- Co? To znaczy, że...
- Tak Melody, jesteś demonem...lecz nie jesteś normalna jak ja, czy Hayley. Jesteś curse, przeklętą, demonem, który gdy tylko osiągnie pełnoletność musi wybrać czy chce zostać  dobrym, czy złym demonem. Taki demon ma większą moc od pozostałych. Dlatego Alexander chce cie mieć po swojej stronie.
- Gdy osiągnę pełnoletność? Czyli to za półtora miesiąca!
- Wtedy będziesz musiała wybrać... - odpowiedziała babcia ze spokojem – masz jeszcze jakieś pytania?
- Tak...czy moja matka była kiedyś przewodniczącą? - spytałam.
- Tak, rozumiem, że widziałaś jej portret w  Alei. Twoja matka była przewodniczącą, lecz została wygnana... - posmutniała – Zakochała się w jednym z Miasta...twoim ojcu. To dlatego musisz wybierać strony. Nie zdarza się to zbyt często, nawet powiedziałabym, że  jesteś trzecim takim przypadkiem w całej historii...
- Trzecim? Co stało się z pozostałymi? Co wybrali? - spytałam babcię.
- Wybrali...Miasto. Oba przypadki przez czas przed wybraniem byli u nas, szkolili się, podobało im się tu, lecz w dzień wyboru...wybierali inną stronę – powiedziała.
- Aha – spojrzałam na zegar. Była 12:27, musiałam odszukać Uriah'a – Dziękuję, że mi wszystko wyjaśniłaś, ale muszę już iść – wstałam – mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.
-Też mam taką nadzieję – uśmiechnęła się i otworzyła mi drzwi – uważaj na siebie Melody.
Kiwnęłam tylko głową na zgodę i wyszłam. Udałam się w stronę jeziora, gdy ktoś szybko podbiegł i przerzucił mnie przez swoje ramię. Uriah.
- Co ty wyprawiasz idioto?! - krzyknęłam.
- Szłaś tak spokojnie, że nie mogłem się oprzeć –  zaśmiał się.
- Szukałam cię – zaczęłam – chciałam z tobą porozmawiać.
- O czym? - spytał stawiając mnie na ziemi już w Alei.
- Chciałam ci powiedzieć, że... mam chłopaka – uniósł brwi - miałam, już sama nie wiem...wczoraj dowiedziałam się, że teoretycznie może nie żyć....
Nastała cisza, nikt nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzyłam na chłopaka, który widocznie przetwarzał w myślach moje słowa. Moje serce zaczęła bić coraz szybciej, jakby przeczuwało katastrofę. Nagle Uriah  odezwał się:
- Rozumiem, że te ostatnie dni, to co wydarzyło się przy wodospadzie było dla ciebie tylko zabawą? - spytał, w jego oczach widać było rozczarowanie – Byłem dla ciebie tylko pocieszeniem, awaryjnym chłopakiem, gdyby się okazało, że twój obecny jednak nie żyje! - krzyknął.
- To nie tak! - odkrzyknęłam – Ja...
- Ty... - stanął twarzą  w twarz ze mną  i spojrzał mi prosto w oczy – zakochałem się w tobie, myślałem, że jesteś wyjątkowa, inna....widocznie się myliłem – cofnął się  i odszedł.
Czułam się jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Poczułam ucisk w sercu jakby jakaś jego część  oderwała się od reszty i odeszła. Uriah miał rację, bawiłam się jego uczuciami, traktowałam go jak awaryjnego chłopaka... Łzy pociekły mi ciurkiem z oczu. Pobiegłam z powrotem do mojego domku. Przed drzwiami czekał Isaac. Zobacząc w jakim jestem stanie rozpostarł ramiona, aby mnie przytulić. Objęłam go i wtuliłam się w jego ramię.
- Co się stało? - spytał z troską.
- Powiedziałam Uriahowi o Ethanie i... - nie mogłam wykrztusić z siebie więcej.
- Przejdzie mu, dobrze, że byłaś z nim szczera... - uwolnił mnie z uścisku – a teraz idziemy na niedzielny obiad do Ognia – uśmiechnął się.
- No nie wiem, nie jestem w nastroju...
- Obiecałaś. Chodź idziemy – pociągnął mnie za sobą.
Gdy tylko weszliśmy do Terenu osłupiałam. Mnóstwo ludzi, demonów, wilkołaków siedziało na rozłożonych kocach, jedząc, pijąc i bawiąc się. Nie myślałam, że tak wybuchowe demony potrafią być w spólnym gronie i się nie pozabijać. Razem z Isaaciem podeszliśmy do koca zajętego przez dwie małe dziewczynki. Isaac usiadł obok jednej z nich i zmierzwił jej włosy. Mała zaśmiała się serdecznie i walnęła go w ramię.
- Siadaj – powiedziała do mnie rozradowany chłopak – to są moje siostry: Eliza – wskazał blondynkę w niebieskiej sukience, której przed chwila potargał włosy – a to Cleo – pokazał na brunetkę w jeansowych rybaczkach i żółtej koszulce.
- Hej! - przywitały się dziewczynki.
- Cześć – zmusiłam się do uśmiechu i usiadłam pomiędzy Isaaciem i Cleo.
- Pójdę szybko do domku po koszyk. Zaraz wracam – wstał i odszedł.
- To ty jesteś curse?– spytała Eliza.
- Tak
- Jesteś ładna – powiedziała Cleo – masz narzeczonego?
- Narzeczonego? – zaśmiałam się – mam...miałam chłopaka, sama nie wiem...
Dziewczynki zauważyły, że stanowczo posmutniałam. Eliza zbliżyła się i przytuliła mnie swoimi krótkimi rączkami. Dołączyła do niej także Cleo. Poczułam się lepiej, małe potem wciągnęły mnie w rozmowę o Terenie, aż w końcu przyszedł Isaac z koszykiem i położył go na środku koca.
- Uprzedzam, że sam wszystko przygotowałem – pochwalił się.
- Nie zjem tego...- powiedziała Eliza.
- Ja też nie – dołączyła do niej siostra.
Obie sięgnęły do koszyka po trochę żywności i rzuciły w swojego brata.
- Co do chole...- krzyknął, ale przytaknęłam mu rękę do ust.
- Nie przy dzieciach – powiedziałam i także sięgnęłam po jedzenie i usmarowałam mu twarz.
- Sprytne...bardzo sprytne  - niespodziewanie oddał mi.
Nagle wszyscy zaczęli rzucać w siebie jedzeniem w ślad za nami. Po około godzinie, wszyscy byli brudni i mieli resztki żywności na ciele, ubraniu. Uznałam, że wrócę do domku i się odświeżę.
- Odprowadzę cię – zaproponował Isaac.
- Nie trzeba, bardziej przydasz się tutaj – odpowiedziałam
- Okey, do jutra. Miłej nocy – powiedział i zniknął w tłumie sprzątających
Szybko wróciłam do domku, zostawiając za sobą ślady żywności. Zamknęłam drzwi i weszłam po schodach na górne piętro. Zabrałam ze sobą piżamę i poszłam do łazienki się umyć. Pod koniec kąpieli usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko drapnęłam biały szlafrok wiszący na haczyku na drzwiach i zeszłam na dół, aby zobaczyć kogo przyniosło pod mój domek. Zobaczyłam Chrisa z dość niewyraźną miną.
- Znaleźliśmy go – powiedział - tylko jest jeden problem...stracił pamięć.

Mam nadzieję, że się podobało :)
Bye.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz